W ostatniej Gilotynie, tej z clickbaitem na Maję Staśko, narzekałem na to, że polska debata publiczna została sprowadzona do prymitywnej kłótni o to, która z dwóch rzeczy wybrzmiewa głośniej: czy ta że Kaczor rucha kota, czy jednak ta, że Tusk sprzedał Polskę Niemcom. I można się zżymać na tę sytuację, a można też analizować komunikację dwóch kłócących się prawicowych frakcji. Można narzekać na to, że hardkorowi wyborcy PiS łykają jak pelikany prostacki partyjny przekaz, pozwalając mimowolnie ustawić swoje myślenie na tory, na których podświadomość każe im odruchowo sądzić, że rząd miał po prostu pecha, iż zatrucie Odry, będące skutkiem wielu lat zaniedbań trafiło się akurat za ich kadencji. Można załamywać ręce nad tym, że hardkorowi wyborcy PO nie są wcale lepsi i tak jak “tamci” łykają Wiadomości, tak “ci” łykają historię o zbawicielu na białym koniu, który w mediach bezlitośnie punktuje “tamtych”, a do tego jest europejski oraz uśmiechnięty, podczas gdy “tamci” są zaściankowi i - co być może jest jeszcze większym grzechem - brzydcy. Można generalnie narzekać na to, jakie to społeczeństwo jest idiotyczne, co jest zawsze w pewien perwersyjny sposób przyjemne o tyle, że my, wypowiadający te słowa (ja sam nader często) stawiamy się wtedy ponad bezrefleksyjną tłuszczą i pewnie nawet w jakiś sposób, w jakimś stopniu możemy mieć trochę racji, ale czuję, że zdrowym odruchem nawet wtedy, w momentach triumfu, jest autorefleksja. Tylko nie przesadna, bo też nie ma co wpadać w tryb batożenia się, ale warto sobie czasem przypomnieć, że do tego durnego społeczeństwa my sami należymy. Nie wiem, jak wy, ale ja na pewno.
No tak po chrześcijańsku już mnie w dzieciństwie nauczyli, żeby dostrzegać najpierw źdźbło w swoim oku, a potem dopiero belkę w czyimś i to też paradoksalnie może być świetny powód do stawiania się w świetle moralnej słuszności, na piedestale, gdzieś ponad głowami tych, którzy do tego typu autorefleksji nie są zdolni. Ale to może jedynie wciąż pobrzmiewające słowa z przeszłości o tym, żeby nie porównywać się z trójkowiczami, a z szóstkowiczami. Spokojnie, rozmawiam o tym z moją terapeutką.
Do czego zmierzam — do tego, że to co mamy teraz, ta uproszczona debata publiczna, to efekt potwornego szumu informacyjnego, który sami sobie zafundowaliśmy, ja także przyłożyłem do tego rękę. Z jednej strony czuję, że przez tenże szum wojna w Ukrainie nam spowszedniała i być może używam tu liczby mnogiej głównie ze strachu przed powiedzeniem wprost, że spowszedniała mi. Jest już tylko kolejnym tematem, najwyżej krajobrazem, do którego przywykliśmy (przywykłem) jak i do zamordystycznego prawa aborcyjnego. Z drugiej strony - Polacy kochają skrajności, a najbardziej skrajności kocham ja i może dobrze, że mój stosunek do rzeczywistości jest trochę bardziej zdystansowany, bo jeszcze kilka miesięcy temu byłem w stanie depresyjnie skrajnej niemocy i tzw. doom scrollingu.
Całkiem niedawno czytałem w mediach nagłówki pytające, czy wizyta Andrzeja Dudy w Kijowie będzie historyczna i odpowiadałem sobie pod nosem, że nie będzie, ponieważ za kilka tygodni wszyscy o niej zapomną, rozpuści się w szumie informacyjnym i nadprodukcji treści niczym multiwitamina. Żadna pandemia ani wojna (może poza taką, która dotknie nas już bezpośrednio, tego nie umiem ocenić i obym nigdy tego nie sprawdził) nie będzie już tak epokowym wydarzeniem jak zamach z 11 września 2001. Nie tylko dlatego, że byłem wtedy młodszy i obraz płonących wież przynależy do “tamtych czasów”, ale też dlatego, że mediów było mniej. Zupełnie inaczej opowiadano nam świat. Oszczędniej i dokładniej.
Nie chcę mówić, że wtedy było lepiej, a teraz jest gorzej, nie klasyfikuję tego, zwłaszcza, że programy informacyjne nigdy nie były po to, żeby rzetelnie i obiektywnie mówić nam o czymkolwiek. Nie sądzę nawet, żeby kiedykolwiek istniała taka możliwość. Nawet gdyby przyjąć, że “wtedy” było lepiej, to sami sobie ten informacyjny szum zrobiliśmy — każdy kto mówił, że internet jest dla śmiesznych zdjęć kotów, przyłożył rękę (łapkę) do szturmu na Kapitol i antyszczepionkowej zarazy! To jest trochę żart, ale trochę nie, może to prostu ironia, mordo, a ty to od razu bierzesz na serio, nawet mi cię nie żal.
Faktem jednak jest, że obecny model “infotainmentu” i czerpania obrazu rzeczywistości w jak najmniejszych i jak najbardziej zróżnicowanych dawkach, bodźcujących nasze móżdżki sprzyja dezinformacji oraz (co być może istotniejsze) atomizacji. Czyli nie tylko łatwo dać się oszukać, ale też bardzo łatwo podzielić się na grupki o zupełnie innym obrazie rzeczywistości. Mówiąc krótko: “bańki informacyjne” to po prostu grupy ludzi śmiejące się z zupełnie innych memów.
I sam łapię się często na tym, że przeglądam więcej memów niż czytam pogłębionych analiz. Ewentualnie idę w zupełny eskapizm i biorę z rzeczywistości tu i teraz niezbędne minimum, czyli tyle, ile potrzeba, żeby zrobić kolejną Gilotynę i może jakieś posty na FB. I tak jak zawsze byłem fanem kultury memów, tak chyba ostatnio powoli przestaję nim być, bo obawiam się, że np. ze skażenia Odry zostanie z nami kilka obrazków z Sasinem symbolizującym nieudolność PiS i może coś o kłamiącym Morawieckim. I tyle. Kto był z nimi, będzie z nimi jeszcze bardziej. Kto był przeciw, będzie bardziej przeciw. I łapię się też na tym, że aby projekt Gilotyna coraz lepiej radził sobie w mediach społecznościowych, to muszę je też zapełniać właśnie memami, nie mogę się ograniczać do robienia samych filmów, które też przecież nie są nigdy do końca na serio, bo nic tak nie nadaje się do przykrycia braku pewności siebie i zbyt niskiej moim zdaniem merytoryki, niż żart. Już pal sześć to, czy śmieszny czy nieśmieszny, całe szczęście w zatomizowanym internecie baniek informacyjnych nie ma już żartów śmiesznych lub nieśmiesznych. Są tylko źle dobrane grupy docelowe.
Chciałbym zakończyć ten strumyk świadomości jakąś pozytywną pointą, ale nie mam jej (poza tym, że od jakiegoś czasu mam chyba odrobinę większy dystans do “tego wszystkiego”, a i nigdy w życiu nie byłem tak systematyczny jak w ostatnim czasie; ok, powiedzmy po prostu, że mam pozytywną pointą dotyczącą mnie samego, ale nie mam pozytywnej pointy dotyczącej medialnej rzeczywistości, w jakiej funkcjonujemy), więc jeśli Tobie jakaś przychodzi do głowy, nie wahaj się nią ze mną podzielić w komentarzu, elo.
Ładnie napisałeś o 11 września. Pamiętam, że byłem wtedy w pracy (robiłem w gastro), do kafejki wpadł jeden ze stałych klientów i już od progu zapodał: "Panowie chyba mamy III wojnę, zaatakowano USA". Odbiór medialny tej tragedii był zupełnie inny. W tej chwili rzeczywistość jest przez media przeżuwana, przetrawiana, a my dostajemy z tego ... wiadomo
No i dobra, warto się cieszyć własnymi miłymi momentami, co nam innego zostało. Gratsy i trzymam kciuki za kontynuację. Z innych pozytywnych rzeczy, które mogę dodać od siebie to fakt, że powstaje coraz więcej organizacji walczących z dezinformacją. W Polsce jedną z bardziej znanych jest https://demagog.org.pl/. Moja ulubiona seria to "Kto mijał się z prawdą", która bardzo dobrze pokazuje jak osoby w polityce manipulują faktami. Pozdro!