Biedny heteryk patrzy na Judejczyków. Polemika z Piotrem Sadzikiem w sprawie woke
wpis gościnny
To jest wpis gościnny. Jego autorem jest Piotr Aleksander Kowalczyk.
Ten tekst może być za długi do wyświetlenia bezpośrednio w mailu. Jeśli czytasz to w kliencie pocztowym, przejdź, proszę, na zvbr.substack.com
Mój Mayflower
Niecały miesiąc minął1, odkąd wkroczyłem na pokład BarKi, czy też może BaruKa. Tymczasowo zacumowany nad Wisłą przybytek, powiewający trzema flagami: tęczową, ukraińską i palestyńską gościł wtedy Michała R. Wiśniewskiego, do dzisiaj rozchwytywanego jako autor książki Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci. W pewnym momencie zadano eseiście pytanie, czy można śmiać się z nieletnich. Niechaj mi tak rzetelny co do cytowania źródeł pisarz wybaczy, że jego odpowiedź przytoczę z pamięci. Brzmiała ona mniej więcej: „Nie! To znaczy tak. Ale zasadniczo nie.” Ten kalambur dał się dosyć łatwo rozszyfrować w rozwinięciu wypowiedzi, która była powtórzeniem wniosków podrozdziału Beka z bachora (gorąco go zalecam jako lekturę uzupełniającą wszystkim czytającym te słowa): aby zbudować udany dowcip konieczna jest zarówno wiedza o przedmiocie żartu, jak i refleksja. Przyłożenie tych kryteriów do „żartów z dzieci” ukazuje, że takie dykteryjki są najczęściej niczym innym, jak szyderą ze słabszego. Ten konkretny fragment książki urodził się niejako z rozważań, jakie Wiśniewski zamieszczał wcześniej na łamach „Dwutygodnika”, gdzie prezentował pozornie skrajne stanowisko nieufności wobec samych konceptów humoru i empatii.2 Ten pierwszy wchłaniany jest przez ideologię hegemoniczną, stanowi często narzędzie przemocowe i ustanawia hierarchię w ten sposób, że ukazuje kto z kogo może śmiać się bez konsekwencji. Ta druga z kolei często jest „uzbrajana” (w znaczeniu angielskiego weaponize) przeciwko grupom mniejszościowym, kiedy łatwiej wywołać współczucie wobec sprawców, nie ofiar. Tak jak mało osób chce być puentą dowcipu, tak niewielu jest chętnych do utożsamienia mentalnego z bitymi i poniżanymi. Komentarzem do drugiej części tej hipotezy okazał się odcinek Hali odlotów z udziałem Wiśniewskiego3: wątek przemocy rodzicielskiej został natychmiast przejęty przez rozmówców skupiających się nie na cierpieniu dzieci, ale niedoskonałości rodziców, niezdolnych sprostać medialnej wizji perfekcjonizmu. O pierwszej przypomniał MRW na przykładzie cyklu Andrzej Rysuje, w którym sprawa alkotubek (robionych przez dorosłych dla dorosłych) została skomentowana czterema rysunkami ośmieszającymi najmłodszych.4 Raz jeszcze zachęcam gorąco do zapoznania się z całością argumentacji autora Zakazu gry. Chociażby po to, aby sprawdzić w jakim kontekście padają słowa „humor odbiera rozum” i dlaczego brzmią wtedy mniej zamordystyczno-absolutystycznie niż w tym króciutkim cytacie.
Jak Michał Radomił, tak i Piotr Sadzik swoje kluczowe przemyślenia dzieli na kilka czasopism. Jeden z artykułów Mint Magazine tak oto został przez MRW skomentowany:
”Zgadzam się z Żiżkiem, że „nie możesz być lewicowcem, jeśli nie opowiadasz się jednoznacznie za Ukrainą”; ale nie możesz też być lewicowcem, jeśli jesteś homofobem, seksistą, transfobem i rasistą.
ja pierdolę”5
Uważam tę diagnozę za zwięzłą, trafną i pożywną jednocześnie. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla sporej części widowni trochę blado wyglądałaby w zestawieniu z esejem na 40 tysięcy znaków6 sprawiającym przy lekturze wrażenie erudycji i elokwencji. Zastanawiałem się, czy na pewno się odzywać. Nie wiem na ile realnie Piotr Sadzik liczy na możliwość dyskusji, wiem na pewno, że nie chce i nie oczekuje jej z mojej strony. Posiadam jednak perspektywę, której brakuje obu moim przedpiścom, a widząc co najmniej trzeci tekst napisany w ewidentnie w złej sprawie dochodzę do wniosku, że mam jednak obowiązki queerowe. Wypowiadanie się jednocześnie jako biseksualista, przedstawiciel orientacji oskarżanej (mniej lub bardziej zabawnie) o bycie formą seksoholizmu i purytatnin jednocześnie ma w sobie wiele perwersyjnej przyjemności. O ile wizja postulowanego humoru w tekście z którym polemizuję jest wybitnie mgławicowa (w moim przekonaniu – jak najbardziej świadomie), to przecież „posunięta do ekstremum politpoprawność”, która „uważa na użycie niewłaściwego słowa” to nie jest wizja zwrócona głównie przeciwko strażnikom nazywania za każdym razem Marii Królową Polski. O ile twardo stoję na stanowisku, że takie zwierzę jak wokeizm w kształcie opisywanym przez Sadzika po prostu nie istnieje, to przecież nawet on nie nazwałby go prawicowym. Tym samym, wbrew tytułowi swojej pracy, nie tylko „prawicy” chce coś co odebrać i nie tylko na nią przerzucić koszta swojego eksperymentu. Wiem o tym, bo sam odczuwam skutki uboczne podobnych założeń, co u autora Regionów pojedynczych herezji.
Mój szanowny poprzednik uwielbia słowne dwuznaczności. Mnie kiedyś zwrócono uwagę na co najmniej problematyczną wymowę frazeologizmu „zabierać głos”. Niechaj i ja więc napiszę kilka słów, co o zabieraniu w cudzym imieniu sądzę. Zacznę zaś od przypomnienia trzech prawd niemiłych. Proszę uwierzyć, przede wszystkim dla mnie.
Ogniste jaja Brandenburga
W roku 1964 po Chrystusie Clarence Brandenburg, mieszkaniec memicznego stanu Ohio, a przy okazji lokalny szef jeszcze bardziej umiłowanej przez popkulturę organizacji o nazwie Ku Klux Klan, wygłosił na tle dopalających się krzyży dubeltowo płomienne przemówienie. Zarysował plan wielkiego marszu na Waszyngton, w wyniku którego miał nastąpić „zemstodwet” (revengeance) na Żydach i „czarnuchach” oraz zniszczenie instytucji opanowanych przez zdrajców rasy. Nie wiem, czy pakowany potem do radiowozu wrzeszczał coś o pierwszej poprawce wzorem wielu swych krajanów, w każdym razie w obronie wolności słowa odwołał się do Sądu Najwyższego, tego samego, który w przedmiotowym wystąpieniu nazwał jednym z siedlisk żydowskiej infiltracji. Wyrok wydano w jeszcze bardziej burzliwym 1969. Dwa lata minęły od „długiego, gorącego lata” ‘67, kiedy półtorasta zamieszek rasowych w końcu skłoniło białą elitę do realizacji planu zniesienia formalnej dyskryminacji czarnych. Zwłaszcza, że dogrywka po zabójstwie Kinga wymusiła jeszcze szybsze działanie. Pojawiła się tabletka antykoncepcyjna, a zalegalizowanie rozwodu bez orzekania o winie zniszczyło utopię z obrazów Rockwella, a także z jakiegoś powodu zmniejszyło liczbę samobójstw wśród kobiet. Wreszcie, choć za „sodomię” można było teoretycznie zostać aresztowanym do 2003 roku7, to homoseksualiści żyli już otwarcie w społeczeństwie. W czerwcu w pewnym nowojorskim barze transkobiety zaczęły rzucać kamieniami w policję podczas próby interwencji, a z biegiem czasu miało być tylko zabawniej. Słowem, wyrażenie „OK, boomer” znaczyło trochę coś innego niż dzisiaj. W tej sytuacji bezsenny Sąd Najwyższy mając na wokandzie tego nazistowskiego ciołka postanowił podrzucić boomerom zatrute jajo. Udławić ich wolnością słowa. Brandenburg głosił mowę nienawiści? Owszem, miał do tego prawo. Wzywał do przemocy? Jak najbardziej, ale poniósłby odpowiedzialność tylko wtedy, kiedy jego słowa wywołałyby natychmiastowe popełnienie przestępstwa.8
Ta interpretacja do dzisiaj jest prawem w ojczyźnie „poprawności politycznej”.
Jest trochę osób kojarzących, że prawo ślubu dla amerykańskich par jednopłciowych zagwarantował wyrok z 2015. Mniej zdaje sobie sprawę jakim nieustannym ping-pongiem między progresywistami a homofobami, było wprowadzanie i odwoływanie wcześniej tej legislacji na poziomie stanowym (na poziomie federalnym zakazywała jej clintonowska ustawa DOMA z 1996 roku). Małżeństwa najpierw wprowadzono, a a później wycofano nawet w „liberalnej” Kalifornii. A już chyba tylko garstka zdaje sobie sprawę, że para jednopłciowa mogła pobrać się w piątek, w sobotę wrzucić zdjęcia do social mediów, a w poniedziałek zostać legalnie zwolniona z pracy. Pracodawcom w końcu to prawo odebrano. W 2020 roku.9
Rzecz druga: Piotr Sadzik ubolewa nad tym, że Monty Python dzisiaj stał się obiektem ataku ze strony progresywnej. Nie precyzuje jednak za co konkretnie. Pod jego piórem zaś John Cleese, zwolennik Partii Liberalno-Demokratycznej (koalicjanta torystów), brexitowiec i rasista biadający nad upadkiem „nieangielskiego „ Londynu10 zamienia się nagle w „nieprawicowy” autorytet. Jeżeli chodzi największą kontrowersję związaną z Pythonami, służę uprzejmie. Kiedy w Żywocie Briana, uważanym za szczytowe osiągniecie grupy, jeżeli nie całego gatunku komedii filmowej, śmiejemy się ze skeczu o Ludowym Froncie Wyzwolenia Judei i Patriotycznym Froncie Wyzwolenia Judei, możemy to robić demokratycznie: zarówno prawica, jak i lewica mają swoje za uszami w kwestii politycznego sektarianizmu. Kiedy zaś źródłem komizmu jest Eric Idle chcący by mówić do niego „Loretta”, mamy dwie możliwości interpretacyjne. Pythoni mogli nie być świadomi, że pierwsza operacja uzgodnienia płci miała miejsce ćwierć wieku wcześniej. Nie mieli takiego obowiązku z racji nieproporcjonalnie mniejszej ilości miejsca, jaką transpłciowość zajmowała w debacie publicznej. Wtedy ich dowcip zestarzał się równie dobrze, co Chór Przechtów z Nie-Boskiej Komedii. (Wykorzystał go redpillowiec Roman Warszawski z dyskusji lewicowym streamerem Arturem „Ralindelem” Cnotalskim11, jak zapewne setki prawicowców przed nim i po nim.) Mogli też być w pełni świadomi i jeżeli nadal tej decyzji bronią, to należy ich po prostu cudzołożyć tępymi narzędziami. Ewentualnie zrobić to, co Miłosz planował w prywatnych notatkach uczynić Beckettowi oraz innym nihilistom.
Słowo woke wywodzone jest najczęściej z pism Marcusa Garveya, teoretyka rastafarianizmu, który korzystał z AAVE – African American Verncular English, osobnego dialektu wykształconego wśród czarnoskórych Amerykanów. Jedną z cech dystynktywnych tego języka jest nadawanie słowom wziętym z literackiej angielszczyzny cokolwiek innego znaczenia. Kiedy więc Garvey wzywa do bycia świadomym istnienia systemowego rasizmu (niekoniecznie nawet zapisanego w literze prawa) używa słów stay woke tam, gdzie biały mógłby napisać be aware lub be conscious. Na tej zasadzie zaangażowany społecznie gatunek conscious hip-hop12 równie dobrze mógłby być woke hip-hopem. Z tego to powodu niemal wszyscy zwalczający progresywizm w imię polowania na „łołk”, nie definiują tego pojęcia, traktując je jako „puste znaczące” (to przepiękne określenie zawdzięczam analizie z kanału Myśleć Głębiej13). Prawnicy Rona DeSantisa przymuszeni w końcu przez sąd do zdefiniowania, co tak represyjnymi prawami zwalcza gubernator Florydy określili woke jako „wiarę, że w Ameryce istnieją systemowe niesprawiedliwości, które trzeba zaadresować”14.
Nic więc dziwnego, że woke się atakuje zamiast go definiować. Mało kto chce wyjść na kretyna i rasistę jednocześnie. Aby było jasne: mój przedpiśca nie jest ani jednym ani drugim, zaś definicję próbuje przynajmniej przemycić omownie. Na tyle wyraziście, że poświęcę temu dłuższą refleksję osobistą. Zgadzam się z nim, że woke nie jest „kategorią-workiem”. Jest natomiast naziolskim psim gwizdkiem. Nie ma zatem czegoś takiego jak „nieprawicowa krytyka woke”. Chyba, że ktoś uważa Hitlera za socjalistę, nie ma pojęcia o czym mówi, albo skrywa swoje rzeczywiste intencje. Najdelikatniej rzecz ujmując.
Na razie zaś zapytam, czym jest, jak u Piotra Sadzika, wywód, który tak wyraźnie dotyczy każdego z trzech powyższych kontekstów, żadnego jednak nie przywołując i do żadnego się nie odnosząc?
Najwyżej paradą paralogizmów.
Pompy w dłoń!
Nie pamiętam już, kiedy konkretnie przeczytałem Hrabiego Monte Christo, pierwszą „dorosłą” powieść w życiu. Jako dziecko dziewięcio – , może dziesięcioletnie. Znakomicie natomiast zapamiętałem reakcję organizmu na opis nagich kobiecych piersi. Jeżeli wyznam, że następny stopień wtajemniczenia osiągnąłem kilka lat później przy scenie gejowskiego gwałtu z Bastionu Kinga, łatwo chyba będzie zrozumieć, dlaczego konsekwencje tego faktu odsuwałem od siebie przez dekady. Zwłaszcza, że sygnał dotarł do mnie w absolutnie najkoszmarniejszym momencie mojego życia, kiedy przemoc domowa i szkolna połączyły się ze sobą w sprzężeniu zwrotnym i spirali śmierci jednocześnie (do tego stopnia, że pierwsza opóźniła reakcję na drugą. Obie skończyły się, kiedy wreszcie wziąłem sprawy we własne ręce. Nauczyło mnie to, że istotnie przemoc bywa odpowiedzią, należy tylko właściwie postawić pytanie.). „Pedałem” byłem i tak, ze względu na noszenie okularów i czytanie książek dla przyjemności, zresztą lud polski na granicy łódzkiego i śląskiego namiętnie używał słów „pedał” i „zdrajca” jako obelg uniwersalnych, oderwanych od dosłownego znaczenia. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jaki skutek miałby choć cień podejrzeń, że metafora może być realna. Na pewno skończyłoby się co najmniej próbą samobójczą z mojej strony.
Kiedy u badacza maranizmu, czytam, iż „ „politycznie poprawna lewica” wokół poczucia zranienia buduje „narcystyczną tożsamość”, której to niepoprawny politycznie humor ma przeszkodzić w „pompowaniu” samej siebie, to popadam w refleksję głęboką. Gdy debiutuję jako prozaik i autor queerowej fantastyki jednocześnie, gdy po raz pierwszy zjawiam się jako prelegent na konwencie, i to największym w historii Polski (Pyrkon 2024), aby do pełnej sali mówić o anime, gdy mój własny (współorganizowany) konwent w następnej edycji dostaje rangę Polconu, to nie są najwyraźniej w optyce Sadzika momenty ważne, radosne, fundamentalne dla mojej tożsamości i poczucia wartości. Dopiero gdy robotnik po drugiej stronie szyn tramwajowych dostrzeże moją małą przypinkę i o dziewiątej rano w niedzielę każe mi „wyp… do roboty”, gdy ktoś inny podzieli się plugastwem przemykając obok na rowerze, gdy zarośnięty rusofon wygłosi tyradę, z której zrozumiem tylko „zabiju”, gdy wreszcie w Żabce na zadupiu odmówią mi obsługi i będę musiał zacząć pracę bez śniadania, wtedy dopiero moja osobowość się dopełnia, wtedy mogę doznać narcystycznej erekcji, aby wśród czterech ścian spompować się w akcie partykularnej masturbacji. Ponieważ po tych wszystkich latach najbardziej mnie obchodzi, co sądzi o mnie homofob z mózgiem przypominającym substancję, w którą każdy wdepnął choć raz.
W eseju Sadzika słowo „narcyzm” bądź „narcystyczny” pojawia się dziesięć razy. Dziesięć. Razy. Nie wiem, co tutaj się stało, pozostawiam tę kwestię do rozstrzygnięcia biografom mojego szanownego przedpiścy, ale coś stało się niewątpliwie. Wykorzystuje tak intensywnie jedno z absolutnie ukochanych słów polskich transfobów i transfobek. Z czego wziął się ten związek? Przypomnę choćby „autogynefilię”, czyli koncepcję, że transkobiety są tak naprawdę męskimi erotomanami, którzy chcą mieć stały dostęp do możliwości masturbacji kobiecym ciałem. Czy wcześniejsze, pokrewne rozważania Andrei Dworkin, że przyjęcie kobiecej postaci jest ostatecznym aktem zdominowania słabszej płci.
Sadzik w rozmowie z Maciejem Jakubowiakiem15 poświęcił znaczący fragment o tym, czy znany im wycinek klasy ludowej rzeczywiście słucha disco polo. Temu, co znaczy bycie queerem na polskiej prowincji nie poświęca uwagi w ogóle, zostało to „prześlepione”. Jedno z ulubionych niegdyś eseisty, teraz dziwnie nieobecnych. Przedstawiciel Radomia (196 tys. mieszkańców) uznał, że pochodzenie z prowincjonalnej klasy ludowej jest na tyle odrębną tożsamością, że można ją pielęgnować w swoich tekstach i zestawiać z marańskością. Natomiast gdy ja w beletrystycznej formie próbuję szukać odpowiedzi na pytanie, co znaczy to samo pochodzenie, tyle, że z Radomska (43 tys., i nadal spada), miasta mającego w 1939 roku 60% populacji żydowskiej i jeszcze w perspektywie niewymazywalnej queerowości, to czy wnoszę jakąś wartość dodatnią? Czy tylko toksyczno-narcystyczną politykę tożsamości?
Niedługo po Pyrkonie opublikowałem pod własnym nazwiskiem informację, że współorganizatorka mangowego festiwalu w Poznaniu pisze o „popierdolonych skośnych”, „lesbach”, „niszczeniu żydowskiego stanu” jak Hitler, a jako moderatorka wyznaje otwarcie, że rasizm na serwerze jej nie obchodzi. Jedyną reakcją było wyrzucenie mnie z programu imprezy, ponieważ wedle opinii skarbnika Drugiej Ery (stowarzyszenia organizującego Pyrkon) zadziałałem na szkodę organizacji. Collegium da Vinci, gospodarze wydarzenia, zapewnili mnie z troską, że równość i tolerancja jak najbardziej leżą w ich wartościach, po czym z tego przejęcia udzielił festiwalowi miejsca na następny rok. Miałem pecha, nie zdobyłem zasięgów. Także przez to, że zamknąłem komentarze, chroniąc tożsamość gospodarza, który w rozmowie ze mną rozgrzeszył winowajców hasłem „To były tylko żarty” (czytać głosem Macieja Stuhra z pierwszego „Belfra”), zrozumiałe w odpowiednim kontekście. Poza tym ten koleś piszący o „turasach” i „niggerach” tak prywatnie to nawet antyrasistą w sumie jest. Wcześniej, w styczniu poszczęściło mi się. Kiedy popkulturowy zin „Esensja” odmówił publikacji opowiadania, bo „odrzucił” jednego z recenzentów „opis seksu – jak zrozumiałem homoseksualnego” udało mi się po Sylwestrze zainteresować fandomowego publicystę. Ogarniałem w pewnym momencie dyskusję na trzech stronach jednocześnie, nie reagując na chamstwo, wulgaryzmy i arogancję, starając się z kolei odpowiadać na pytania zadawane w dobrej wierze i prostować dezinformację. U jednej z osób misją stało „kulturalne” udowodnienie mi, że się mylę, przez próbę przekonywania mnie, że słowa znaczą co innego niż w istocie. W końcu, po którymś zwróceniu uwagi, że recenzent zatroskany wyłącznie o poziom artystyczny nie miałby powodu wspominać o orientacji, nie wytrzymała i wypaliła, że w takim razie nie wiadomo było kto, komu i co wsadza. Rzecz zakończyła się przeproszeniem mnie przez redaktora naczelnego. Oczywiście tylko przez niego. Tekst do tej pory nie ukazał się w żadnej formie.
Tak wygląda terror poprawności politycznej w praktyce.
Wieczna puenta
Rozpisałem się o tym, co znajduje się w tekście Sadzika. Z braków dostrzegam przynajmniej jeden, bardzo dojmujący. Przecież i ja, u licha, załapałem się pod koniec wieku na emisję Pythonów w przekładach Beksińskiego na TVP. Oglądałem Sens życia i Świętego Graala po kilka razy, nagrane na VHS prosto z jedynki. W serialu barierą nie do przebrnięcia była jakość śmiechu zza kadru, więc najsłynniejsze skecze znałem jako utwory literackie z polskiego fanpage’a Modrzew. Sadzik pisze o ironii, o przymiotniku „pythonowski” jako określeniu samym w sobie… Czy nie było innego słowa, którym cały czas określano ten typ komizmu?
Sprawdzam. Wyraz „absurd” pojawia się dwa razy. W obu przypadkach pejoratywnie. A teraz przeczytajmy jedyną próbę skonkretyzowania „odebranego prawicy” humoru:
„Po zamontowaniu pythonowskich soczewek utarte konwencje, schematy zachowań i obyczaje, wszelkie hierarchie, układy i społeczne role okazują się mieć dokładnie tyle samo sensu co, trzymając się pythonowskiego podwórka, wyprawa na obydwa szczyty Kilimandżaro, gdy drugi z nich nie istnieje, próba przeskoczenia Kanału La Manche metodą skoku w dal, czy nazwisko tak długie, że stające się przyczyną śmierci wypowiadającego je nosiciela. W takich warunkach trudno o narcystyczne pompowanie jakiejkolwiek tożsamości.”
Proste pytanie ze stylistyki: czy podane przykłady więcej mają wspólnego z ironią, czy sprowadzeniem do absurdu? Eseista uważa, że negatywnie tekst przeciw poprawności politycznej odbiorą przede wszystkim przedstawiciele alt-rightu.16 Jeżeli jest to przekonanie szczerze, świadczy o przedawkowaniu dyskusji w akademickiej banieczce. Nadto „prześlepia” nie tylko rolę absurdu u Pythonów, ale i fakt, że prawica nie tylko ironię przechwyciła. Fakt, że takie zestawienie doskonale rymuje się z prawackimi tekstami o 2137 płciach, helikopterach bojowych, neutratywach i nekronimach. Ignoruje rolę cynizmu i niemaskowanej hipokryzji u alt-rightu, fakt, że dla ludzi uważających samych siebie za przegrywów i spierdoliny, wyszydzenie ich tożsamości nie będzie ważyć tak samo, jak dla kogoś o nienormatywnej orientacji czy identyfikacji płciowej. Fanem Cleese’a i spółki jestem, mimo wszystko, letnim. Inaczej pomysł zaprzęgnięcia Johanna Gambolputty’ego do podobnej konstrukcji myślowej odebrałbym jak splunięcie gęstą charchowiną w twarz.
Zapytacie może: co zamiast? A oglądaliście Nanette?
Nanette to standup sprzed sześciu lat autorstwa australijskiego niebinarnego komiszcza Hannah Gadsby. Na wiele sposobów program jest wyjątkowy, choćby dlatego, że ostatni dowcip pada mniej więcej na kwadrans przed zakończeniem, a pomimo tego tworzy całość, która, zgodnie z postulatem Cleese’a, należy do arcydzieł komedii. Zdecydowanie zaś istotniejszym w chwili obecnej niż cokolwiek, co stworzyli Pythoni. (Niż jakikolwiek inny dowcip wymyślony sześćdziesiąt lat temu – co doprecyzowuję, aby uniknąć ewentualnej obrazy uczuć najntisowych. Ostatecznie mój przedpiśca nie napisałby eseju, gdyby nie wierzył w koncepcję postępu w humorze.) Autorzę określa się pomimo genderqueerowości wielokrotnie w czasie występu jako „lesbijka”, ponieważ dla doświadczenia które chce przekazać kluczowe było funkcjonowanie jako osoba AFAB kochająca się w kobietach. (Podkreślam to subtelne rozróżnienie – chciałbym wierzyć, że publiczne misgenderowanie Judith Butler przez Sadzika17 wynika jedynie z niedomiaru wiedzy.) Gadsby urodziło się w Tasmanii, najbardziej konserwatywnej części kraju, gdzie jeszcze w latach 90. większość mieszkańców uważała homoseksualność za chorobę. Mateusz „Papkin” Witczak, dziennikarz branży gier komputerowych, podczas swojego coming outu (dokonanego niedługo przed premierą Nanette) przypomniał, że jeszcze dekadę później w Polsce 92% badanych przychylało się do tezy o nienormalności tej orientacji, a 2/3 ogółu odmawiało jej prawa do istnienia w przestrzeni publicznej.18 (Witczak został niedawno zaatakowany przez Łukasza Sakowskiego za zbrodnię flirtowania z estetyką dragu na oficjalnym zdjęciu promującym imprezę naukową.19) Dla mnie przejściowa homofobia była formą wyparcia i mimikry jednocześnie. Znieważając „pedałów” w obecności potencjalnie przemocowych osób, odsuwałem od siebie „pedalstwo” realne. Nie byłem nigdy autentycznie nienawistny, geje byli dla mnie po prostu postaciami komicznymi (czasem: żałosnymi) więc łatwo było takowym odmawiać praw.
Gadsby dosyć wcześnie w swoim programie ogłasza zmianę własnego stylu komizmu: nie będzie odtąd, powiada, opowiadać dowcipów godzących w samo siebie. Zrozumiało bowiem, że nie jest to forma autoironii, tylko rytualnego samoupokorzenia. Zapewnienia większości, że jego queerowość jest nie tylko bezpieczna i pozbawiona wyrzutu, ale wręcz zachęcająca do koncesjonowanego rechotu z nienormatywności. W tamtym momencie jeszcze dostaje entuzjastyczne, pozbawione wątpliwości brawa od publiki. Ot, wyznanie wpisujące się w etos queerowej dumy. Ciekawsze rzeczy zaczynają dziać się w finale, kiedy komiszczę dekonstruuje własny standup. Przedstawia rozumowanie następujące: jeżeli każda historia ma początek, rozwinięcie i zakończenie, to puenta jest wiecznym rozwinięciem. Kawałkiem życia zatrzymanym w czasie, pozwalającym oswoić traumę, ale nie ją przekroczyć ani zrozumieć. Ponieważ dla zrozumienia konieczna jest wiedza o tym, co dzieje się dalej. Widownia świetnie bawiła się na dowcipie o pijanym chamie, który zaczepił Gadsby (obdarzone androgyniczną urodą) myśląc, że podrywa mu dziewczynę. Uspokoił się dopiero, kiedy wziął ją za ciskobietę: „A to spoko, bo myślałem, że jesteś pedałem co mi się do dziołchy przystawia.” Kilkadziesiąt minut później dowiadujemy się, czym naprawdę skończyła się ta historia. Powrotem napastnika i słowami: „Rozumiem już, ty nie jesteś pedał, tylko pedałka. To tera ci spuszczę wpierdol.” Jak powiedział, tak zrobił. A ofiara była zbyt przerażona i brzydząca się sobą, aby zgłosić się do szpitala, czy na policję. Tak jak miało to miejsce także przy innych okazjach. Także wtedy, kiedy zostało zgwałcone.
Niekomfortowe? Ma być niekomfortowe. W państwie, które część swoich obywatelek, obywateli, osób obywatelskich zdradza od początku własnego istnienia. Rozważania Sadzika o tym, jak wiele homo- i transfobicznego humoru potrzebujemy w najbardziej antyqueerowym państwie Unii Europejskiej, to jak pytanie o to, jaka ilość kału w pożywieniu jest dopuszczalna. To znane, och jak bardzo nam, queerom, znane do twardych mdłości handlowanie naszą wolnością ponad naszymi głowami. Pokazanie, że kiedy już odtrąbiliśmy zatrważająco epicki sukces, jakim było zatrzymanie państwowej nagonki na nas, kiedy dokonuje się nawet nie postęp, tylko nieśmiałe przywracanie status quo, ktoś znowu „przy wspólnym stole” nam wyrywa obrus spod rąk. Tylko dlatego, że śmiano mu odebrać w imię naszej godności część starych zabawek. To jest przekreślenie pięknego gestu Mai Heban, która zastosowała się do tytułu własnej książki, odmówiła bycia petentką liberalnych mediów i parodii debaty z jedną z bardziej toksycznych polskich transfobek, ze względów taktycznych udającej dobrą ciocię zatroskaną brakiem dialogu.
Mała muzyka ejtisowa (dygresja praktyczna)
Uzbierało się już trochę świadectw na temat tego, że cytaty z Seksmisji zaczęły funkcjonować jako powtarzane setki razy argumenty przeciwko feminizmowi. Mnie z wielu powodów interesuje John Hughes. Choćby dlatego, że jego nazwisko kojarzą u nas tylko bardziej świadomi koneserzy amerykańskiej popkultury, natomiast Kevina samego w domu widzieli absolutnie wszyscy. Pewną rozpoznawalność mają filmy o rodzinie Griswoldów, w Polsce noszące tytuł W krzywym zwierciadle (jedna z części cyklu zawiera znaczący występ Erica Idle’a). Ale dla Amerykanów do ścisłego kanonu kina należą filmy młodzieżowe Hughesa, najpierw przezeń reżyserowane, później tylko pisane. I tak w Szesnastu świeczkach pojawia się postać Long Duk Donga ucznia „z wymiany”, gdzieś z Azji. Gra go Gedde Watanabe, Japończyk z pochodzenia. Widownia mniej się może przejmować pseudokoreańskim (pseudowietnamskim?) imieniem, bo niemal od razu rozpozna w nim dowcip o kutasie. Między innymi z tego powodu Long był przez Ameroazjatów równie mocno ukochany, co Seksmisja przez polskie feministki. W Klubie winowajców, najlepszym filmie Hughesa, dla żartu rozegrane jest podglądanie bielizny i rzucenie zdania o zgwałceniu jednej z bohaterek, a panowie wyzywają siebie od „pedałów” bez żadnego komentarza ani refleksji. We wcześniejszych Wakacjach, filmie nakręconym w 1983 roku, scena, kiedy Griswoldowie błądzą po czarnym getcie sprawia wrażenie, jakby została napisana czterdzieści lat wcześniej na potrzeby kreskówki.20 Czy Hughes traktuje pozytywne postacie z ironią? Jak cholera. Clark Griswold jest parodią ojca rodziny (i między innymi z tego powodu daje się okraść). Bohater Szesnastu świeczek aby zamarkować utratę prawictwa pokaże kolegom w czasie namaszczonej ceremonii majtki pożyczone od protagonistki, a potem niewinność straci rzeczywiście z inną, pijaną do nieprzytomności dziewczyną (nadal jest to szampański dowcip). Wreszcie ekipa z Klubu winowajców w finale podpisze się demonstracyjnie pod wypracowaniem nie imionami, tylko nazwami szkolnych stereotypów, które pieczołowicie zdekonstruowali w toku akcji. Nic to, że dla jednej z członkiń, tej konwencjonalnie ładniejszej, wiązało się to z poświęceniem części intymności i poczucia bezpieczeństwa. I tak, biała heteryczka, miała więcej szczęścia od tych kreacji Hughesa, których nienormatywność stanowi żart sam w sobie.
Kiedy odmienność jest rodzajem dowcipu, dowcip jest jedynym, co z ciebie zostaje. Sadzik twierdzi, że jest w stanie wyznaczyć linię demarkacyjną, chroniącą przed poniżeniem, nie należąc do żadnej ze szczególnie wrażliwych mniejszości i demonstracyjnie nie rozumiejąc ruchów walczących w ich obronie.
Myślę, że wątpię. Wątpię, bo myślę.
Być może za dużo naczytałem się duchownych rzymskokatolickich, którzy są przeciwko zaszczuwaniu kogokolwiek a tym bardziej przemocy fizycznej ALE.
Smutne usta bez uśmiechu
O jednej jeszcze sprawie muszę wspomnieć.
Nie znałem dotąd tekstu Anne Applebaum o „nowych purytanach”21, którym przedpiśca podpiera swój wywód w kluczowym momencie. Nie znałem i, cóż mogę powiedzieć, byłem przez to odrobinę szczęśliwszym człowiekiem. Autorka puszcza podczas startu scenę ze Szkarłatnej litery, przelatuje przez Stalina (of course!), Turcję Erdogana, by lot zakończyć na Lotnisku Rewolucji Kulturalnej im. Mao Zedonga. Natomiast osłupienie wywołał we mnie fakt, że sam purytanizm nie jest li tylko metaforą. Ta kobieta naprawdę bierze na cel ofiary przemocy seksualnej. Nie mam jej za złe, że w tekście swobodnie miesza i utożsamia ze sobą prześladowania państwowe, wyciąganie konsekwencji służbowych oraz lincz ze strony wściekłego motłochu (angry mob), ponieważ to pomieszanie jest absolutnie kluczowe dla jej argumentu. Nie mam pretensji, że robi rzecz jeszcze gorszą i przekreśla różnicę pomiędzy oskarżeniem niesprawiedliwym (Hester Prynne była rzeczywiście winna w świetle zarzutu) a fałszywym. Nie będę jej wypominał, że skoro twierdzi, iż ludzi karze się za czyny, które niegdyś były dopuszczalne, to zgodnie z wewnętrzną logiką w powieści Hawthorne’a milsza jej sercu powinna być piętnująca wspólnota, a nie napiętnowana ofiara. Nie zrobię tego wszystkiego, bo nie ma to znaczenia dla intencji artykułu. Nie dla nas, szaraczków, jest on napisany. Nie nam, szaraczkom, ma przekazać główną wiadomość. Nam, szaraczkom, ma tylko pokazać, że jeżeli choć pomyślimy, że ten tekst może nas dotyczyć, to będziemy i tak mieli przegwizdane.
Rozważaniom Applebaum towarzyszy to potworne, „w głębinach piekła podsłuchane” grzechotanie rozstrojonej katarynki NIE BYŁO WYROKU. Zamknij mordę, bo nie było wyroku. Mogę ci teraz trzymać ręce na pośladkach, ale wyroku nie było. Mierzi ją zwłaszcza, że informację o czynie można złożyć anonimowo. Nawet anonimowo!
Przedpiśca dorzuca uwagi o „cancelingu”. Sami „anulowani” zamiast przyjmować taktykę obrażonego dziecka, gdyby byli szczerzy, mogliby częściej powtarzać za Davidem Chappelle’em, że mają już tyle pieniędzy, że nie muszą pracować do końca życia. Cezary Michalski wedle znanej zasady kazał liczyć moralistom żony. Ja „scancelowanym” liczę późniejsze występy, osobliwie te nagrane i sprzedawane w streamingach. Kogo to tak potężnie odesłaliśmy w niebyt? Louisa CK? Russella Branda? Chappelle’a? Ricky’ego Gervaisa? Ile razy trzeba się zastanawiać nad cienką linią między obleśnymi żartami a zachowaniem? Dla osób zgadzających się z tekstem Applebaum zawieszenie w prawach wykładowcy, ostracyzm ze strony kolegów czy niemożność przeniesienia się na inną par...don, akademię oczywiście, jest strasznym prześladowaniem. Dla mnie najwyżej kompromisowym półśrodkiem, jeśli mówimy o ludziach, którzy normalnie powinni być jeszcze ściślej odseparowani od społeczeństwa.
Stał się ostatnio u nas cud. Był wyrok. Niestety nie sądu, ale jednej, niedoświadczonej życiowo sędzi. Oskarżona zaś nie złożyła apelacji, więc nie miała prawa do obrony. Kafkowskie tony, proszę państwa. Piotr Sadzik, za co mu chwała, podpisał się pod kontrlistem wymierzonym w obrońców Obojga Imion Potockiej.22 Ale jest jakiś okrutny paradoks w tym, że jedną ręką potrafi słusznie bronić wyroku, drugą postponować zmiany społeczne, które doprowadziły do jego wydania. Lidia Krawczyk rozpoczęła krytyczny namysł nad działaniami szefowej, kiedy dostrzegła, że jej pomysły są nieustannie odrzucane.23 Potocka twierdzi zaś, że współczesne, „postfeministyczne” kobiety lubią „bawić się odwetem”. Człowiek obsesyjnie doszukujący się autentycznego lub mniemanego narcyzmu w mówieniu o niesprawiedliwości niewątpliwie przydałby się w tym procesie jako prawnik. Niekoniecznie jednak po tej stronie, do której się zapisał.
Mój przedpiśca recenzował niedawno „Magiczną ranę” dla „Dwutygodnika”. Usprawiedliwiając antyprogresywne akcenty w wypowiedziach Masłowskiej uderzył w tony następujące:
„Oczywiście, starajmy się o inkluzywny język, nie zawiązujmy jednak może doraźnych policyjnych trybunałów, które najdrobniejsze odstępstwo od obowiązujących formuł uznają za niewybaczalne wykroczenie. Zwłaszcza że koniec końców okazują się one grą w dystynkcję. (…) Jak nie poczuć się przez Masłowską urażonym? Nie bierzcie etykietek, z którymi się identyfikujecie, za swoje tożsamości, a będziecie mniej oburzeni. Jako wywodzący się z ludu, a do tego czasem tu i ówdzie pisujący, facet, Polak i wegetarianin kibicuję kpinie z wszystkich tych pięciu tożsamości.24”
Zreiteruję: w kraju, gdzie pary jednopłciowe nadal na zasadzie dyskryminacji i segregacji nie mają praw, osobom transpłciowym nadal jest łatwiej i szybciej zakończyć ciągłe cierpienie samobójstwem niż korektą płci, a ceną za powikłania przy ciąży albo próbę przekroczenia granicy przez osoby niebiałe jest kara śmierci, czołowym wzywaniem dla lewicy jest uniknięcie policyjnych trybunałów woke. Co mówi wam ktoś będący nawet wegetarianinem.
Ja pierdolę.
NOLI TIMERE MESSSOREM
Terry Pratchett nie dożył Nanette. Odszedł trzy lata wcześniej, na szczęście nie musząc aktywnie walczyć o prawo do godnej śmierci, czego się obawiał. Pratchett nie był obrzydliwie bogatym kutafonem, który odkrył nagle, że żadna ilość pieniędzy nie zaoszczędzi mu widoku brązowych ludzi. Nie był przemocowcem, który swój geniusz i zasługi musiał realizować we wrzasku na mniej zdolnych i znanych podwładnych . Nie był akademikiem, który zorientował się, że ciała studentek nie przysługują mu już jak chłopki panu na włościach. Był lewicowcem. Jako lewicowiec zadeklarował jasno: „Satyra ma ośmieszać władzę. Jeżeli śmiejecie się z cierpiących ludzi, to nie jest satyra. To prześladowanie.”
Jego rodak, James Bartholomew z Partii Brexitu wymyślił lub „tylko” spopularyzował termin „sygnalizowanie cnoty” mający piętnować osoby progresywne jako domniemanych leni i hipokrytów. Któryś z przeklętych anonimów zripostował celnym rozumowaniem: „sygnalizowanie cnoty” zakładałoby, że niebycie dupkiem nie wymaga żadnego wysiłku, ale niektórych nawet to przerasta.
Miejmy ten wybór.
Piotr Aleksander Kowalczyk
przypisy:
1Pisane w październiku.
2https://www.dwutygodnik.com/artykul/8041-humor-nieskonczony-karnawal.html
3 https://vod.tvp.pl/programy,88/hala-odlotow-odcinki,273784/odcinek-151,S02E151,1578705
4 https://tinyurl.com/yv8rfzjz
5 https://tinyurl.com/3wspewm
6 https://krytykapolityczna.pl/kraj/odebrac-prawicy-monopol-na-smiech-to-kwestia-zycia-i-smierci/
7 https://www.nbcnews.com/id/wbna3071008
8 https://en.wikipedia.org/wiki/Brandenburg_v._Ohio
9 https://www.aclu.org/news/lgbtq-rights/supreme-court-says-firing-workers-because-they-are-lgbtq-is-unlawful-discrimination
10 https://www.bbc.com/news/entertainment-arts-48451384
11 https://tinyurl.com/48dtb5ua
12 https://en.wikipedia.org/wiki/Political_hip-hop#Conscious_hip_hop
13 https://tinyurl.com/y3v5rrhp
14 https://www.motherjones.com/mojo-wire/2022/12/desantis-ron-woke-florida-officials/
15 https://mintmagazine.pl/artykuly/ten-uparty-bakcyl-innego-zycia
16 https://tinyurl.com/tssybbcy
17https://tinyurl.com/39kbrrh3
18https://cdaction.pl/publicystyka/queer-wchodzi-do-gry-felieton-mateusz-witczak
19https://tinyurl.com/38prsh7s
21https://www.theatlantic.com/magazine/archive/2021/10/new-puritans-mob-justice-canceled/619818/
22https://tinyurl.com/42tbu8s3
23https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,31146826,chcialam-by-sad-przyznal-ze-maria-anna-potocka-mnie-niszczyla.html
24https://www.dwutygodnik.com/artykul/11438-pamietnik-z-okresu-sformatowania.html
No tekst z jednej strony fajny, z drugiej absolutnie nieprzyswajalny. To strumień świadomości, rzucony bez kontekstu, który jest niestety umysłowym onanizmem autora. Do którego ma prawo, ale zabrakło redakcji, trudno mi się to czytało, odniesienia do kolejnych rzeczy, które rozumie tylko autor i wąska grupa osób o zbliżonym kapitale kulturowym. A szkoda, bo gdyby ten tekst był napisany bardziej do plebsu, niż do queer inteligencji. Ale jak mówię, prawo autora żeby zamieścić taki tekst, to blog, nie gazeta, mi po prostu ten stylistyczny wybór nie podpasował, być może to moje dziennikarskie skrzywienie
Znakomite.