Dokładnie trzy lata temu zaczęliśmy wszyscy wreszcie otwarcie nazywać Rosję dyktaturą, mimo że przecież nie zmienił się tam z dnia na dzień ustrój, nikt nikogo nie obalił, wewnętrznie nie zmieniło się tam absolutnie nic. Była noc, kiedy przypominający nieco figurę woskową Władimir Putin patrzył przez oko kamery na cały świat i ogłaszał rozpoczęcie “specjalnej operacji wojskowej”, uzasadniając to swoim pierdoleniem o ludobójstwie dokonywanym rzekomo przez Ukraińców na Rosjanach w Donbasie, o denazyfikacji Ukrainy, o prośbach o ratunek ze strony obywateli “separatystycznych republik”.
Trzy lata temu zalała nas fala ukraińskiej wojennej propagandy w postaci memów i filmików, której bardzo wtedy łaknęliśmy, bo ze strachu zmiękły nam kolana. Oto nagle okazało się bowiem, po ponad trzech dekadach spokoju i niczym niezmąconej konsumpcji, że wojna jest. Że to nie tylko bajka z mchu i paproci o jakichś dalekich krainach, tak odległych i tak różnych od naszego “tu i teraz”, iż nie do końca wiadomo, czy w ogóle istnieją, czy może ktoś tych wszystkich obco brzmiących nazw i popapranych historii nie wymyślił.
24 lutego 2022 roku wojna stała się czymś rzeczywistym, namacalnym, upiornym, przerażająco bliskim. Nie mogło być inaczej, kiedy z obiema jej stronami dzieli nas wyłącznie granica państw.
Ugięły się pod nami nogi i przeszły nas dreszcze. Wysyłaliśmy więc sobie ku pokrzepieniu serc piosenki o tym, że rosyjski okręt wojenny ma wypierdalać oraz o tureckich dronach bojowych kasujących rosyjski sprzęt naziemny. Wysyłaliśmy sobie film z Ukraińskim chłopem przenoszącym rosyjską minę przeciwpancerną trzymając szluga w zębach, i konstatowaliśmy z nieudawaną radością, że Ukraińska odwaga jest szalona, brawurowa, godna podziwu. W końcu my, Słowianie, tak już mamy, tacy właśnie jesteśmy. Wysyłaliśmy sobie film z brodatym żołnierzem wesoło opowiadającym o “rozjebanym ruskim gównie”, którego to gówna tony leżały zezłomowane za jego plecami. Niewiele rzeczy było bardziej budujących niż ten rubaszny wręcz brodacz opowiadający, jak to niewiele rzeczy jest przyjemniejszych od strzelania do ruskiego najeźdźcy i że jest w 25% Polakiem, więc znowu - trochę jakbyśmy to my sami tam byli. Wysyłaliśmy sobie krótkie video tiktokerki, instruującej beztrosko jak uruchomić porzucony rosyjski sprzęt, bo byliśmy pełni obaw i potrzebowaliśmy utwierdzać się w wierze oraz przekonaniu, że atakujący Rosjanie zajmują się głównie spieprzaniem z linii frontu.
Trzy lata temu wysyłaliśmy sobie video, na którym umundurowany i uzbrojony Andriy Khlyvnyuk na ulicy jednego z ukraińskich miast śpiewa “Czerwoną Kalinę”, bo potrzebowaliśmy zarażać się jego optymizmem. I odwagą Wołodymyra Zełeńskiego - komedianta, który został mężem stanu. Zaczęliśmy więc wklejać i rozsyłać sobie memy o tym, że jaja Żełeńskiego są jedynym obok Chińskiego Muru obiektem widocznym z kosmosu, że rozkład jazdy znany i tak dalej. Żaden z tych żartów i tak nie przebił prawdziwej historii o tym, jak Stany Zjednoczone zaproponowały prezydentowi Ukrainy ewakuację, na co ten odparł, że nie potrzebuje podwózki, tylko amunicji. Mało co dawało ówcześnie tyle - tak nam potrzebnej tu, w Polsce - nadziei, ile krótkie, proste, nakręcone z ręki video, na którym Wołodymyr Zełeński i jego najbliżsi współpracownicy stali na ulicach Kijowa i przekonywali, że oni się nigdzie stamtąd nie wybierają.
Trzy lata temu byliśmy przepełnieni lękiem i niepewnością co do jutra. Do tego stopnia, że w polskich podcastach zajmujących się, ot, choćby piłką nożną i grami video można było usłyszeć, iż wszyscy trzymamy kciuki, modlimy się (kto akurat lubi) i sprawdzamy co chwila “czy Kijów wciąż wolny”. Trzy lata temu polskie społeczeństwo zdobyło się na potężny akt człowieczeństwa i solidaryzmu, oddolnie organizując pomoc dla milionów uchodźczyń i uchodźców, wyręczając w tym państwo, którego oficjele byli w stanie jedynie fotografować się z puszkami konserw, ubrani w obowiązkowe sweterki w kolorze khaki, kurtki w panterkę maskującą lub klasyczne polarki kryzysowe i konsumować to “polityczne złoto”. Przez ten krótki czas mieliśmy wreszcie zgodne w jakiejś kwestii społeczeństwo (być może najlepsze i najdojrzalsze polskie społeczeństwo po 89 r.) do tego stopnia, że aby nie umieć tego wykorzystać będąc u władzy trzeba było być politycznym dyletantem naprawdę wysokiej próby.
Jakże wiele się od tego czasu zmieniło.
Minęły trzy lata. Jesteśmy zmęczeni wojną, której nawet nie toczymy. Temat się wyklikał. W ramach trwającej kampanii prezydenckiej partie polityczne licytują się, kto z nich wszystkich będzie najpewniejszym gwarantem tego, że Polska nie wyśle do Ukrainy żołnierzy na misję POKOJOWĄ, do której przeprowadzenia warunki (zawieszenie broni) EWENTUALNIE BYĆ MOŻE zaistnieją w bliżej nieokreślonej przyszłości. Ci sami politycy, którzy są “murem za polskim mundurem” i każą ci być dumną z polskiego żołnierza, kiedy ten pomaga w wyrzucaniu głodnych ludzi na Białoruś, teraz nagle głośno krzyczą, że nie no, tyle to nie. Pamiętajcie, polski żołnierz nie jest od chronienia Polski przed rosyjskimi zapędami, tylko od pushbackowania uchodźców wojennych. Ja tylko przypomnę wszystkim, którzy twierdzą, że “to nie nasza wojna”, iż pokój i jak najsilniejsza Ukraina leżą w naszym partykularnym interesie i od trzech lat Ukraińcy gniją i giną na froncie również po to, żebyśmy my nie musieli.
Tymczasem dziś najskuteczniejszymi metodami uprawiania polityki w Polsce okazuje się straszenie uchodźcami, antagonizowanie Polaków względem ukraińskiej mniejszości i upominanie się o prawdę historyczną o Wołyniu, akurat kiedy Ukraina jest… być może odrobinkę zajęta wojną obronną, ale nie wiem. Nie mówimy o wybrykach konfiarskiego marginesu, bo dziś konfiarskiemu marginesowi wtóruje niemal cała koalicja rządząca Polską. Trwająca w koalicji lewica pełni zaś funkcję legitymizującą dla całego tego prawicowego syfu, w którym jesteśmy bezlitośnie podtapiani niczym więźniowie CIA w Starych Kiejkutach (pozdro, Leszek Miller).
Za chwilę może się jednak okazać, że jeszcze skuteczniejszą metodą uprawiania polityki w Polsce jest przyklaskiwanie politykowi jawnie obwiniającemu Ukrainę za rozpoczęcie wojny i postulującemu takie samo jej rozstrzygnięcie jakie od samego początku postuluje Kreml.
Dziś, 24 lutego, przypomnij sobie, jak się czuł_ś dokładnie trzy lata temu. Przypomnij sobie, po czyjej powinniśmy stać stronie - nie tylko ze względów etycznych, ale i pragmatycznych. Jak największe wspieranie Ukrainy zwyczajnie leży bowiem w naszym interesie. Moim, twoim, naszym. Nie daj się nabrać tym wszystkim politycznym kuglarzom, których coraz bardziej akrobatyczne tańce może i przynoszą szybkie punkty poparcia tu i teraz, ale cieszą wyłącznie Moskwę.
Слава Україні!
wydaje mi się ze poziom niechęci do ukrainców po prostu wrócił do tego z przed wojny, jestem z mniejszej miescowości niedaleko krakowa i od kąd pamiętam mniej lub bardziej ludzie tutaj byli nastawieni niegatywnie do ukarinców, często dało się słyszec wypowiedzi pełne pogardy i traktowania ludzi z ukrainy jak dzikusów.