Spoofing - czyli: i ty możesz zostać terrorystą
Co łączy Romana Giertycha, Krzysztofa Brejzę, Polę Matysiak, Dawida Myśliwca z kanału Naukowy Bełkot, Adama Haertle z Zaufanej Trzeciej Strony i Huberta Znajomskiego z Łęcznej? Stali się ofiarami Spoofingu. I może to spotkać również ciebie.
Roman Giertych coraz lepiej sprawdza się w roli bohatera, a być może już prawie męczennika tzw. demokratycznej opozycji. W piątkowy poranek poinformował świat za pośrednictwem swojego konta na Twitterze, że ktoś rozsyła alarmy bombowe używając numeru telefonu jego córki. Nie dochodziło jeszcze południe, kiedy na podstawie tej informacji portale internetowe takie jak Onet, czy WP opublikowały newsy na ten temat, zawierające całą masę klikających się obecnie słów kluczowych takich jak "Pegasus" czy "cyberatak". Wirtualna Polska oddała nawet głos samemu Giertychowi, pozwalając mu własnoręcznie dopisać kolejne strony swojej hagiografii:
Moja córka nie rozsyła alarmów bombowych. To znaczy, że ktoś się włamał lub użył programu hakerskiego do wysyłania alarmów bombowych. Kojarzy mi się to ze sprawą Doroty Brejzy. To część prześladowań, w których męczy się moje dorosłe, ale jednak, dziecko. Nie wiem kto to robi. Bez względu na to kto to robi, to jest to prześladowanie rodzin, których członkowie są zaangażowani w walkę z PiS. To dręczenie naszych rodzin i jest to podłe. Odbieram to bardzo osobiście. Ataki na rodzinę są najbardziej przykrą częścią życia osób publicznych.
— mówił Wirtualnej Polsce popularny adwokat i były minister edukacji (pisownia oryginalna).
Pogrobowiec Romana Dmowskiego, wskrzesiciel Młodzieży Wszechpolskiej, dziś w randze głównego polskiego antykaczysty i demokraty nawiązywał do sprawy Doroty Brejzy, która stała się ofiarą podobnego żartu/pranku/cyberataku co córka Giertycha - posługując się jej numerem telefonu ktoś wysyłał SMSy ostrzegające o podłożeniu bomby w Inowrocławiu. Zarówno małżeństwo Brejzów jak i Roman Giertych mieli być w 2019 roku według agencji Associated Press podsłuchiwani za pomocą systemu Pegasus, a teraz opowiadają mediom, że obecne cyberataki to zemsta za ujawnienie, że rząd podsłuchuje opozycjonistów.
I miałoby to nawet sens, gdyby nie fakt, że eksperci twierdzą że spoofing - czyli właśnie rodzaj cyberataku polegający na podszywaniu się pod inne urządzenie, np. inny telefon jest prosty jak sranie i wcale nie potrzeba do tego być polskim rządem ani nawet armią białoruskich hakerów.
W Nowy Rok przypadki spoofingu opisywał Adam Haertle, redaktor naczelny serwisu zajmującego się cyberbezpieczeństwem "Zaufana Trzecia Strona". Facet, który całe życie zawodowo pisze o internetowym bezpieczeństwie i prowadzi wcale nie tanie szkolenia w tym temacie, wydaje się mieć o nim większą wiedzę niż Giertychowie czy Brejzowie. No i opowiedział na łamach prowadzonego przez siebie serwisu jak sam stał się ofiarą ataku, który polegał na tym, że z numeru jego telefonu komórkowego ktoś łączy się z przypadkowymi osobami i za pomocą syntezatora mowy opowiada do słuchawki jakieś słabe żarty o pedofilii. W ten sam sposób jego rodzona matka rzekomo zgłaszała na policję przemoc domową, co oczywiście okazało się również dziełem - jak nazywa go sam Haertle - gamonia. "Gamoń" to nieprzypadkowo użyte słowo, bo - tu znów cytat z "Zaufanej Trzeciej Strony":
Niestety w momencie tworzenia pierwszych sieci telefonicznych nikt nie wpadł na pomysł, że kiedyś ktoś będzie się pod cudze numery podszywał. Centrale ufają komunikatom wysyłanym przez inne centrale, a przestępcy kupują dostęp do centrali i mogą sobie w sieć wysyłać co tylko dusza zapragnie – zatem dzwonienie z cudzego numeru jest dość prostą sztuczką, trzeba tylko zapłacić kilka dolarów.
Zatem ktoś robi sobie (dosłownie) tanie żarty, a Brejzowie i Giertychowie mają dzięki nim paliwo, by odgrywać w mediach rolę opozycyjnych whistleblowerów kalibru co najmniej Edwarda Snowdena. I byłoby to nawet śmieszne, może odrobinę żałosne - jak ten paralotniarz z dowcipu wpadający na Pałac Kultury, skwitowany słowami "jaki kraj, takie World Trade Center" - gdyby nie przypadek Huberta Znajomskiego, dwudziestojednoletniego aktywisty z Łęcznej. Stał się on ofiarą nie tylko spoofingu, ale także polskich organów ścigania, które odwiedziły go w mieszkaniu w święto Trzech Króli.
— Nie było tak, jak to się często mówi, że policja wpadła o 6 rano — opowiadał mi Hubert — przyszli około 10, ale że było święto, to jeszcze spałem. Nagle budzi mnie moja mama i mówi, że policjanci przyszli, a ci opowiadają mi coś o próbie zamachu bombowego w szpitalu we Włodawie. Zabrali mi telefon i zaczęli przeszukiwać mieszkanie razem z piwnicą szukając materiałów wybuchowych. Nie mieli żadnego nakazu, potem się dopiero dowiedziałem, że nakaz sądowy może być wydany post factum. Zawieźli mnie na komendę we Włodawie, czyli 60 km od mojego miejsca zamieszkania. Po drodze był jeszcze szpital, bo chcieli się upewnić, że mogę mieć ze sobą pompę insulinową w celi. Do godziny 18:00 nie miałem pojęcia, że wyjdę jeszcze tego samego dnia, o 19:00 odbyło się przesłuchanie w obecności wezwanego przez moją matkę adwokata.
Oprócz tego, że Hubert Znajomski został zakuty w kajdanki, a potem spędził większość dnia w celi, to jeszcze zarekwirowano jego telefon, komputer i iPada, sprzęt o łącznej wartości kilku tysięcy złotych — Dla mnie już nigdy nie będą bezpieczne, a poza tym mogę ich nie mieć nawet przez rok — mówi — Powiedziano mi, że są zarekwirowane dlatego, że można z nich dzwonić. Ze smartwatcha też mogę dzwonić, a jego mi nie zabrano, więc kompletnie nie rozumiem tej logiki. Zresztą policjant, który ze mną rozmawiał, też wydawał się być tym zdziwiony. Mogę także dzwonić z telefonu brata albo laptopa mamy, więc gdyby o to chodziło, to teoretycznie powinni zarekwirować cały sprzęt z mieszkania.
Gdy spytałem Huberta, czy zarekwirowanie sprzętu może mieć według niego związek z jego działalnością aktywistyczną, odpowiedział: raczej nie, nie jestem żadną szychą. Z drugiej musiałem jednak komuś zaleźć za skórę, że posunął się do takiego "żartu" — jako aktywista Hubert m.in. składał w zeszłym roku do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez łęckiego radnego PiS, Jana Skibińskiego. Następnie podnosił temat rodzinnych powiązań lokalnego ratusza, prokuratury oraz - jeszcze tylko ich brakowało w tej historii - Kościoła.
Czy aresztowanie Huberta Znajomskiego i zarekwirowanie jego sprzętu ma na celu uciszenie niewygodnego aktywisty? Nie wiadomo, nie ma na to dowodów, trudno powiedzieć. Ale nawet jeśli tak nie jest, to wygląda w takim razie na to, że największym jego przewinieniem jest to, że nie ma na nazwisko Brejza albo Giertych. Że nie jest synem osoby o ogólnopolskiej rozpoznawalności. Która wersja zdarzeń gorzej świadczyłaby o chlewie zwanym Polską - to zostawiam do rozstrzygnięcia Tobie, Czytelniczko/Czytelniku.
"Marysiu jesteś dzielna, jesteśmy z Tobą i Twoją rodziną" - pisał na Twitterze Krzysztof Brejza w kierunku córki Romana Giertycha. To wy się tam, Krzysiu, trzymajcie i pocieszajcie; mamy nadzieję, że jakoś zniesiecie to, że nikt was nie aresztował i niczego wam nie odebrał.
WŻB
Dzięki za dotarcie do końca, tu masz jeszcze guzik do szerowania, jeśli tekst Ci się podobał lub uważasz go za istotny, to nie krępuj się podać go dalej, będę za to bardzo wdzięczny: