Za nami ostatnia debata kampanii, jedyna konstytucyjnie legitna debata w mediach publicznych, The Debata, OG Debata. Pewnie dlatego jej organizacja wyglądała niczym organizacja gry defensywnej reprezentacji Polski w piłce nożnej przeciwko zawsze groźnej Mołdawii.
No bo tak. Był zakaz używania telefonów komórkowych, a więc Stanowski pół debaty przesiedział na smartfonie. Był zakaz używania rekwizytów, więc mogliśmy oglądać: jakieś kserówki, koperty z chuj wie czym, flagi, klucz francuski, koparkę wielonaczyniową z kołem nadsiębiernym Krupp Rheinbraun Bagger 288 i Conrado Moreno na skuterze (zmyśliłem tylko dwie z tych rzeczy). W ramach obiektywizmu (czysta woda!) dostaliśmy zaś z panią Schnepf z TVP, która prawie pobiła się ze Stanowskim i Radomira z TVN, którego głównym zajęciem na co dzień jest bieganie po sejmowych korytarzach i krzyczenie na pisowców (nie żeby nie zasługiwali). Dużo lepiej była zorganizowana już nawet debata Republiki, więc jest to jakiś wyczyn TVP. A mam na myśli debatę Republiki na rynku w Końskich, tę z buczącym tłumem, z drącym pizdę Hołownią i ze spóźnioną Senyszyn.
A to wszystko nie były nawet największe kurioza, bo tymi byli oczywiście sami uczestnicy. Ezoteryczny Bartoszewicz, Woch z wajbem kokainowego hydraulika wymachujący kluczem francuskim, czy Maciak idący w ruską propagandę bardziej niż wcześniej, by do końca wycisnąć ostatni moment, kiedy ludzie jeszcze kojarzą jego nazwisko… A to tylko margines, tzw. - za przeproszeniem - egzotyka. Gorzej, że równie kuriozalni byli zawodowi politycy. Braun postulujący karę śmierci za szpiegostwo, to numer, na jaki nie poważyłby się nigdy sam Johny Knoxville (jeżeli pamiętasz, to miałeś patologiczne dzieciństwo). Poza tym robił to, co potrafi w tych debatach najlepiej, a więc znów powtarzał w kółko jedno zdanie, tym razem było to wezwanie do odzyskania niepodległości. Senyszyn postawiła siebie samą za wzór zarówno kariery politycznej, jak i w ogóle człowieczeństwa. Pamiętajcie, kochani, że jak nie spędziliście – jak sympatyczna pani Joanna – dekady w PZPR i nie macie sześciu mieszkań, to dupa cicho. O emerytach uwięzionych w blokach bez wind dyskutowała sobie troskliwie z Jakubiakiem, właścicielem kolejnych trzech mieszkań, który pierwsze swoje mieszkanie dostał od państwa. Jakubiak poszedł już full into TWÓJ STARY mode i brakowało tylko, żeby do któregoś z prowadzących powiedział “siebie pytasz, czy mnie?!”. Serio, jeśli ma jakiekolwiek materiały wyborcze, to powinien teraz zmieniać na nich swoje imię i nazwisko na TWÓJ STARY. Chcesz, żeby coś było dobrze w końcu w tym kraju? Głosuj na TWOJEGO STAREGO, bo jak TWÓJ STARY w tym kraju czegoś nie zrobi, to nikt nie zrobi i nie będzie zrobione. A może nawet powinien sobie dopisać PIJANY, bo faktycznie – im więcej czasu mijało, tym bardziej dzik szarżował, zupełnie jakby w szklance wcale nie miał wody. Tekst “bardzo pani senator urocza” był chyba tego najlepszym przykładem. W czwartej godzinie debaty czekałem już tylko aż Jakubiak zaraz wypierdoli wszystkich po domach, niczym Marian Dziędziel w słynnej scenie u Smarzowskiego.
A, zapomniałem o Stanowskim. Chłop zawdzięczający karierę bukmacherom, uderzający teraz publicznie w dzwon etyki i moralności, że on to ma dość tej całej polityki, bo to bagno - oto Stańczyk na jakiego wszyscy zasługujemy. Serio, jeszcze z siedemnaście debat i prawie przekonałby mnie to tego, że politycy czasem mijają się z prawdą. Wystartował w wyborach, żeby coś obnażyć i udało się – eksplodujące do stratosfery, rekordowe wyniki oglądalności Kanału Zero podczas kampanii prezydenckiej obnażyły, że Polacy kochają, kiedy sra im się do ryja. Ale to wiecie już od dawna z mediów dużo bardziej niszowych.
Dalej, Hołownia. Kiedy Zandberg wyciągnął mu – jako marszałkowi Sejmu – temat kilometrówek, to Szymon powiedział dosłownie, że nic z tym nie zrobi, bo to byłaby jakaś dyktatura proletariatu, a nie demokracja. No ludzie złoci.
Nie chce mi się pisać o Mentzenie, Nawrockim i Trzaskowskim już nic ponad to, że trójka prowadząca w sondażach najdobitniej pokazuje jałowość polskiej polityki i jej głównego sporu. Kandydat PiSu w swojej narracji oczywiście wciąż opiekuje się panem Jerzym i nie wcale nie jest kandydatem PiSu, a prezydent Warszawy dwa tygodnie po sprywatyzowaniu kamienicy z mieszkaniami komunalnymi przez wszystkie przypadki odmieniał “dobro”, “uczciwość”, “sprawiedliwość” i “bezinteresowność.” Mentzen za to przekonywał, że bicie dzieci nikomu nie zaszkodziło i chuj.
Dobrze, że nie było w tej debacie tematu mniejszości LGBTQ+, bo już temat aborcji omawiany w tym gronie był wystarczająco złym pomysłem.
Jako jedyni z jakimś sensem mówili oczywiście kandydaci partii lewicowych: Biejat i Zandberg. Z naciskiem na tego drugiego, bo kandydatce Nowej Lewicy często zdarzało się powtarzać to, co każe powtarzać Czarzasty: że Razem to chuje, bo nie chcą być w antyludzkiej koalicji oraz, że coś tam coś tam renta wdowia.
I takie były w sumie wszystkie z tych 2137 debat, do których siadaliśmy wspólnie jak do telenoweli. Oglądało się to jak Warsaw Shore, czy innego Daniela Magicala. Coś, co wiesz, że jest żenujące, złe, nieodpowiednie i dlatego nie możesz oderwać wzroku. Osobliwość, może nawet obiektywnie zabawna. A przynajmniej mnie osobiście śmieszyło i bawiłem się naprawdę dobrze. Przynajmniej w momentach, kiedy udało mi się aktywnie zapominać, że to element wyborów głowy państwa w którym żyję i w którym zapewne umrę. Bo tak generalnie, to było żenujące unaocznienie tego, jak nisko jest polska demokracja neoliberalna, jak nisko jest polska debata publiczna i w jak ciemnej dupie jesteśmy my wszyscy.
Będę tęsknił.
A gdybyś uważał_ to, co robię za jakkolwiek wartościowe, to możesz rozważyć wsparcie cykliczne na Patronite, Patreon, lub jednorazowe tutaj.
Wszystkim osobom, które już wspierają Gilotynę, serdecznie dziękuję, bez Was nie byłoby tego wpisu.
Gilotynowe treści audio/video wrócą na przełomie maja i czerwca, do zobaczenia.
Dzięki stary, nie oglądałem żadnej debaty, ale dzięki twoim relacjom czuję, że żyję.
Dzięki że obejrzałeś żebyśmy my nie musieli ;)