Dobiega końca tydzień, w którym uprzywilejowani, ustawieni, bogaci faceci w garniturach, chcący meblować wasze życia, udowadniali na wyścigi, że nie mają zielonego pojęcia o tym, jak wygląda wasza codzienność.
W niedzielę pojawił się długi wywiad Winiego z Trzaskowskim. Nie widziałem go jeszcze w całości, bo oglądamy go z widzami na streamach na raty. Jednak to, co już zdążyłem usłyszeć było naprawdę lepsze, niż się spodziewałem.
Abstrahując od mojego zdania na temat samej postaci Winiego i formuły wywiadów nagrywanych podczas jazdy po mieście, to doceniam, że gospodarz potrafił mnie pozytywnie zaskoczyć. Nawet to krążenie autem okazała się mieć jakiś tam sens, bo Wini zabrał prezydenta Warszawy na “Hong-Hong” na warszawskiej Woli i pytał, jak mogło dojść do wybudowania tak antyludzkiego osiedla, postawionego przez dewelopera o nazwie - tu cytat z prowadzącego wywiad i auto - Jebać Was Construction.
Jednak nie łudźmy się - tego typu medialne przedsięwzięcia mają na celu głównie ocieplanie wizerunku kandydata. Pokazanie go jako “zwykłego człowieka”. Oczywiście kandydat nie tylko nie jest zjadaczem chleba, ale być może - a w tym wypadku na pewno - nigdy nie był.
I tu też plus dla Winiego, za zadanie pytania o rzecz tak przyziemną i uniwersalną jak pierwszy kontakt z erotyką. To właśnie pytanie, celowo lub nie (nomen omen) obnaża, jak bardzo kandydat Trzaskowski nie ma nic wspólnego z tobą i mną.
Okazał się on być może jedynym człowiekiem, który na pytanie o swoje pierwsze doświadczenia z pocierakami zaczyna snuć wspomnienia o księgozbiorze swojego ojca. Twój stary to pewnie w latach 80-tych miał jedną gazetkę z gołymi babami zrzuconą z samolotu w ramach pomocy humanitarnej zza żelaznej kurtyny, którą musiał dzielić ze wszystkimi chłopakami z osiedla. Rafał w tym czasie czytał Michalinę Wisłocką i “Małżeństwo doskonałe” Theodoora Hendrika Van De Velde (przykłady autentyczne, choć przy tym drugim pomylił imię).
Może i Trzaskowski wychowywał się jako syn kompozytora jazzowego, może za wujasa robił mu Marek Piwowski, ćwiczący na młodym Rafale koncepty na kontynuację “Rejsu” (o czym nasz bohater chętnie opowiada), może z jego domu kapitał kulturowy i ekonomiczny wylewał się przez okna, ale to nie powstrzymuje prezydenta Warszawy przed podkreślaniem, że miał trudne życie. “Ja się wychowałem na trudnym podwórku, na Starówce” - mówi.
Nie zabrakło też klasyków o Spinozie, kiedy Wini postanowił zapytać o religię. Najzabawniejsze jest w tym kontekście jednak to, DLACZEGO naszego Rafała tak fascynuje ten niderlandzki filozof. Otóż dlatego, że w swoich czasach Baruch Spinoza był idącym pod prąd rewolucjonistą, jak opowiada Trzaskowski. To jest zawsze widowiskowe: sytuacja, w której absolutnie establishmentowy garniturowiec, zasiadający we władzach prawicowej partii, betonującej konserwatywne status quo opowiada, że imponuje mu jakaś postać, akurat właśnie dlatego, że była ona REWOLUCYJNA. Naprawdę urocze.
Pomijam już libkostwo i boomerstwo, którym charakteryzują się w tej rozmowie obaj jej uczestnicy; przyjmuję to za opcję domyślną. Niemniej oburzonko, że dzisiejsza młodzież, w tym dzieci Rafała, (które osobiście uczy francuskiego), nie znają nazw przedmiotów, których się w XXI wieku nie używa - to zawsze śmieszne. Albo jojczenie, że ktoś ma czelność zarabiać na OnlyFans. I to, że tę nazwę Rafał w tej rozmowie słyszy po raz pierwszy w życiu, tak przynajmniej twierdzi.
W całym tym wizerunkowym pierdolniku Rafał Trzaskowski próbuje odgrywać kilka wykluczających się postaci naraz. Podkreśla wielokrotnie, że jest bardziej wyluzowany niż się ludziom na co dzień wydaje, często używa słowa “muza” i ubolewa nad tym, że do młodzieży trafia nie on, a Sławomir Mentzen.
Ja też nie wiem, jakim cudem Mentzen trafia do kogokolwiek, bo wcale nie jest jakiś lepszy w te klocki. On z kolei ocieplał swój wizerunek u Stanowskiego, gdzie gościł w środę. I okazuje się, że nawet w tak przyjaznym medium (Stanowski doskonale zdaje sobie sprawę, że mają tę samą grupę docelową, więc nie może być zbyt złośliwy) nie jest w stanie wypaść dobrze. Ale może nie musi, bo pewnie jego fani i tak sobie znajdą argumenty za tym, że przecież był fantastyczny.
Nie przeszkodzi im nawet to, że dostał od Stanowskiego piłkę do pustej bramki i kopnął w trybuny. Po tym jak cały internet wyśmiał Mentzena, że nie umie sobie sam zrobić jajecznicy, miał okazję pokazać przed kamerami, że nie jest ostatnią niedorajdą. Nie wyszło. Wyglądał jak dziedzic zmuszony przez życie do tego, by po raz pierwszy samodzielnie wyrzucać gnój z chlewa. To było całkiem śmieszne do momentu kiedy się pomyśli, że to jest kandydat na prezydenta, o którym media mówią coraz głośniej, że może wejść do drugiej tury. I lider partii, która w każdych wyborach zalicza coraz lepsze wyniki (tak, wiem, że życiowa niezaradność Mentzena to najmniejszy problem z Konfederacją w polityce).
Przy okazji warto zauważyć, że Stanowskiverse okazuje się miejscem, w który mnie tylko da się rozmawiać o aborcji bez udziału kobiet, ale też rozmawiać o niej w taki sposób, by całkowicie pominąć ich istnienie. Serio.
W temacie aborcji Stanowski rzuca pytanie zaczynające się mniej więcej tak (parafraza z pamięci): “A gdyby pedofil zgwałcił córkę twojego brata”. Na co Mentzen stwierdza: “Mój brat zrobiłby wszystko żeby to dziecko wyrosło na dobrego człowieka”. No tak, aborcja to męska sprawa i mężczyźni między sobą ustalą co z tym wszystkim POCZĄĆ.
Nie zabrakło też tematu likwidacji darmowych studiów. Fajnie, że mamy takie tematy w debacie publicznej podczas kampanii wyborczej. W tym tempie to jeszcze przed pierwszą turą będziemy dyskutować o tym, czy prawa wyborcze dla kobiet nie były aby przesadą i czy nie warto może zalegalizować pracy dzieci w fabrykach. To ostatnie zresztą już wchodzi do debaty w USA (Floryda), a nawet jest wprowadzane w życie (Iowa). A skoro coś się dzieje w Stanach, to znaczy, że u nas też powinno, prawda?
Tak jak np. wielki i spektakularny projekt deregulacyjny.
To jest płynne przejście do Rafała Brzoski, trzeciego odklejusa, który się w tym tygodniu popisał. W ramach projektu “bierze pan to?” uprawia on od dłuższego czasu rodzaj internetowego stand-upu, w którym to na kolejnych wrzucanych do sieci filmikach opowiada jak jego pomysły zmienią na lepsze życie zwyczajnego plebejusza.
Już jakiś czas temu rozbawił mnie setnie, kiedy opowiadał o tym, że wszyscy codziennie spotykamy się z sytuacją, w której panie kasjerki pytają nas, czy wydrukować paragon. Wow, pokaż ludziom, że nigdy samodzielnie nie robiłeś zakupów, nie mówiąc wprost, że nigdy samodzielnie nie robiłeś zakupów. Brawo, panie Brzoska. Następnym razem prosimy o jajecznicę.
Ale w tym tygodniu poszedł jeszcze dalej. W czwartek zapowiedział, że dzięki jego innowacyjnym innowacjom czeka nas innowacja polegająca na tym, że dokumenty w rodzaju legitymacji uczniowskiej, studenckiej i innych będziemy mogli mieć w aplikacji mObywatel. Szkoda tylko, że nikt Rafałowi nie powiedział, że już możemy.
Może w kolejnych wesołych filmikach Rafał Brzoska odblokuje nam bilet na pociąg w telefonie? Rozliczanie podatków przez internet? Zakupy online? Możliwości są nieskończone, a nauka niesamowita.
To wszystko byłoby zabawne, gdyby nie fakt, że Brzoska, Mentzen i Trzaskowski niewiele się od siebie różnią. Że wszyscy są reprezentantami mniej więcej tej samej opcji ideowej, które nie musi wiedzieć nic o waszych życiach, bo i tak łykacie ją bez popity. Opcja ta ma do zaoferowania jedynie neoliberalne wstecznictwo ukryte pod maską postępu, nowoczesności, progresu, innowacji. Każdy z tych chłopów mówi mniej więcej to samo. Tylko każdy nieco inaczej rozkłada akcenty w swojej opowiastce, żeby wydawało się wam, że podejmujecie jakiś wybór.
Dobrego weekendu.
Najgorsze w tych wyborach jest to, że nie ma dobrego kandydata. Kazdy ma coś za uszami i będzie ciągnął w konkretną stronę. Jeden wybór jest gorszy od drugiego. W tych wyborach kieruje się tym, który kandydat będzie reprezentował interesy polskie i progresywne, a nie rosyjskie.