Z okazji Święta Dyni i Duchów chciałbym na szybko opowiedzieć o dwóch filmach, które są dość straszne, mocno halloweenowe, a przede wszystkim zrobią wam taki dyskomfort, że proszę siadać, a żaden z nich nie jest horrorem (nooo może jeden trochę), bo i ja jakoś nigdy specjalnie horrorowy nie byłem.
Oba są czarno-białe, mimo że powstały dawno po wynalezieniu kina kolorowego, więc oglądając możecie dać sobie co najmniej 10 punktów do obycia z kulturą wysoką.
Ok, pierwszy, któremu bliżej do horroru, to jest japoński niskobudżetowy film cyberpunkowy "Tetsuo: człowiek z żelaza" (1989). W filmie prawie nie ma dialogów, a cały jest o tym, że jedna osoba goni drugą osobę, a ta pierwsza jest dosyć, no taka robotyczna, a ta druga na skutek nieszczęśliwego wypadku też się taka staje, i przez cały film obserwujemy, jak zmieniają się ich ciała, co zbliża film do konwencji body horroru. Jest w tym filmie fragment quasi erotyczny i do dziś nie wiem, czy śmieszny, czy potworny, i bardzo doceniam, że nie umiem tego określić - w tym wypadku świadczy to o jakości tej produkcji jak dla mnie. Na pewno te fragmenty są niepokojące, zresztą cały film jest. Za to dzieło, za ten klasyk, a przede wszystkim za chałupnicze efekty specjalne, odpowiada jeden chłop i robi to wrażenie jak kebab XXL z lokalu Relax w Radzyminie.
Drugi film, który być może jest moim ulubionym filmem ever, to belgijski mockument "Człowiek pogryzł psa" z 1992 roku z tym sławnym aktorem, co go widzicie na obrazku.
W filmie chodzi o to, że ekipa filmowa łazi za zawodowym seryjnym mordercą, a ten wprowadza widzów (i tych filmowców) w swój srogo popierdolony świat. Zaczyna się od tłumaczenia nam tego jak pozbywać się zwłok i czym się różni obciążanie ciała dorosłego od obciążania ciała dziecka przed wrzuceniem do rzeki, a potem jest tylko lepiej. Czyli tylko gorzej.
Niepokojące są naturalistyczne sceny okrutnej przemocy seksualnej czy mordowania staruszek dla zdobycia ich emerytur, ale jak dla mnie największe ciary robią tu momenty, w których przemoc nawet się nie pojawia, a nasz zawodowy morderca przedstawia swoich bliskich, chcąc przekonać widza, że ma udane życie rodzinne i towarzyskie, a atmosfera w tych scenach jest... no jest napięta. Jest dziwna. I możemy się głównie domyślać co jest tego powodem. Do tego w proceder i życie głównego bohatera stopniowo wciągana jest ekipa filmowa, granica między filmem a życiem stopniowo się zaciera, a wszystko robi się jeszcze bardziej niepokojące, bardzo, BARDZO KURWA niepokojące.
Spotkałem się z interpretacjami, że to przerysowany film* o kinowej przemocy, dla mnie jednak pozostaje on wymownym i brutalnym traktatem o tradycyjnie pojmowanej toksycznej męskości i z każdym seansem dostrzegam w nim kolejne, nieraz naprawdę drobne szczególiki, które mnie w tym przekonaniu utrzymują.
Oba filmy są bardzo krótkie, i oba polecam nie tylko w okolicach Halloween.
BONUS: Adi Shankar, chłop co jest producencko odpowiedzialny m.in. za netfliksową adaptację Castlevanii, 10 lat temu zrobił krótkometrażowy film, w którym łączy "Człowiek pogryzł psa" z... "Venomem", i wyszło to całkiem elegancko, a główny bohater nie jest mordercą, a reporterem szukającym sensacji. Całość jest na YT, więc poniżej zostawię linka w komciu i również polecam.
Ok, to tyle, jeśli dotarł_ś aż do końca, to wiedz, że ja doceniam, ale możesz zostawić komcia, czy tam szernąć gdzieś. Elo.
*/ właśnie zauważyłem że od roku jest w całości na YT z napisami po angielsku, zrób z tym co uważasz.
Ps. Byś mógł częściej polecać coś. W zamian mogę służyć moją kolekcją dvd hehehe
jak się kiedyś zbiorę, to obejrzę. u mnie na Halloween wjechał Drakula do czytania i było strrrrraszno, ale głównie rozrywkowo, polecam również i pozdrawiam