Powiem Wam że kiedy widzę w internecie zachwyty Dyrektora-Kreatywnego-Z-Warszawy progresywnością trzeciego odcinka The Last of Us i fantazje o tym jak podczas oglądania pękały dupy polackich prawaków to niby wszystko jest w porządku, niby cieszą nas mniej więcej te same rzeczy, niby jest dobrze. Niby fajnie, że dyskurs publiczny jest w innym miejscu niż 10, czy 20 lat temu, a jednak cząstka mnie, może to tylko uprzedzenia, może coś personalnego (być może wpis ten zainspirowany jest konkretnym Dyrektorem Kreatywnym, nigdy się nie dowiecie), ale cząstka mnie jest jednak przekonana, że mógłby się zachwycać w ten sposób czymkolwiek, zależnie od tego jakby ten dyskurs publiczny obecnie wyglądał i może to właśnie tutaj zasadza się tendencja do łatwego spoglądania na prawa mniejszości jako na element światowego spisku marksistowskich elit.
Bo wiecie, gdyby taki dyrektor kreatywny (hipotetyczny, przynajmniej w tym zdaniu), był np. polskim poetą w latach tuż po wojnie, to tak samo zachwycony byłby Związkiem Radzieckim (pozdrowienia dla martwej noblistki), a może gdyby zamiast w Warszawie mieszkał w Moskwie, to łatwo zachwycałby się ruskim mirem, i tak dalej, i tak dalej. Z tymi rusko radzieckimi porównaniami to oczywiście przesada i zdecydowanie lepiej jest - niezależnie od wszystkiego - tolerować osoby LGBTQ+ niż imperialne zapędy, ale hej - podobieństwo jest w tym, że nad czym by te zachwyty nie były, to są dla mnie niewiarygodne, tak jak niezbyt wiarygodna jest dla mnie tolerancja w wydaniu wielkomiejsko fajnopolackim, która nie wynika z dostrzegania drugiego człowieka w pierwszej kolejności, ale z tego, że "wypada" być tolerancyjnym, żeby nie odstawać od tolerancyjnego zachodu.
Ten rodzaj tolerancji bierze się z kompleksów na punkcie bardziej cywilizowanego od Europy środkowo-wschodniej świata; to jest tolerancja Magdy Środy, która na plaży w Kenii stara się ukryć, że jest z Polski.
W 2002 roku powstał reportaż o Emmanuelu Olisadebe "Biało-czerwono-czarny", w którym pytano zarówno ludzi na ulicy, jak i sławnych Polaków o stosunek do konceptu ciemnoskórego Polaka, czy może raczej ogólnie do “M***ynów” (to jednak 20 lat temu było) i tam też często słychać właśnie tego rodzaju tolerancję, która nie wynika z tego że żaden człowiek nie zasługuje na bycie dyskryminowanym z powodu jakiejkolwiek cechy przyrodzonej, ale która wynika z tego, że zmierzamy w kierunku Europy i nie wypada odstawać, a kto nie jest tolerancyjny ten plebs i motłoch.
Ergo: tego rodzaju fałszywa tolerancja zamiast zakopywać podziały, tworzy nowe. Nie jest autentyczna w stosunku do mniejszości, których dotyczy, a dodatkowo opiera się na dystynkcjach klasowych - "JA przynależę do Zachodu, bo jestem tolerancyjny, a wy co, dalej w lesie?"
A może właśnie po prostu "tolerancja" jest dobrym słowem na całe to zjawisko o jakie mi tutaj chodzi, bo przecież "tolerowanie" osób LGBT, "tolerowanie" osób o innym kolorze skóry, "tolerowanie" ludzi, których być może nie do końca rozumiemy, ale którzy nic a nic od nas nie chcą to zwyczajnie za mało. "Tolerancję" łatwo deklarować, łatwo używać jej jako - no właśnie - klasowej dystynkcji, a tym czego realnie potrzebujemy jako społeczeństwo pełne nienawiści i dyskryminacji jest aprobata i radykalna akceptacja.
Tolerować to możesz że komuś nogi śmierdzą albo poziom hałasu u sąsiadów.
Ps. Z drugiej strony, kim ja jestem, żeby oceniać czyjeś motywacje w kwestii tolerancji, co nie? Lepiej jak jest, niż gdyby jej nie było, no ale to oczywiste, ale musiałem pojojczyć na współczesne kołtuństwo i dulszczyznę, mam nadzieję, że nikt niewinny nie ucierpiał, przepraszam wszystkich, którzy poczuli się uraczeni, dzięki doczytanie do końca, elo.