Dziś święto #420, więc nasza parlamentarna Lewica musiała z tej okazji klasycznie oszaleć - przed chwilą widziałem jak jedna z posłanek twierdzi gdzieś w internecie, że skoro marihuana może być w aptekach, to znaczy że jest zdrowa i pora na CS’a. Jak już pozbierałem z podłogi wszystkie członki, które mi opadły, to przypomniałem sobie, że napisałem kiedyś tekst o tym, jak zalegalizowano jaranie w Urugwaju i że takiego właśnie podejścia chciałbym u nas (wiem, zawiodę się). Portalu, na którym tekst pierwotnie wisiał dawno z nami nie ma, miał piękny bogrzeb, więc cały artykuł po drobnych poprawkach wrzucam poniżej, bawcie się dobrze i nie bójcie się share’ować jeśli się Wam spodoba, ja tu walczę o zasięgi oraz walczę z własnym brakiem motywacji, wiecie jak jest.
W Polsce słowo "narkotyki" działa jak zaklęcie wywołujące złe duchy. Zalegizować marihunaen? W żadnym wypadku, a dlaczego, a komu to potrzebne. Są jednak miejsca na świecie, gdzie ludzie potrafili zaprzyjaźnić się z używkami innymi niż fajki i alkohol i wyszło im to na zdrowie.
Urugwaj - piękny kraj! I piękne, choć może i niezbyt zamożne, społeczeństwo. Taki obraz jawi się ze zbioru reportaży "Wyhoduj sobie wolność" Hawranek i Opryszka, który swoją drogą mocno polecam. Miłość do futbolu, wszechobecna yerba mate, równościowe poglądy zakorzenione w społeczeństwie, tolerancja i "slow life" pełną gębą. A i lolka zapalić można, jeśli ktoś ma ochotę. Ba, można nawet hodować na własny użytek kilka krzewów, o ile jest się Urugwajczykiem. Nasiona i zielsko można bez problemu kupić w aptece lub w ramach tak zwanego klubu konopnego. Kiedy pojawił się legalny obieg marihuany w Urugwaju, jej ceny okazały się niższe, niż u dilerów (!); bo rynek ten jest silnie regulowany przez państwo i to państwo ustaliło takie ceny, żeby nikt nie miał ochoty swoimi zakupami sponsorować gangusów. Wszystko po to, aby zamiast złych ludzi żyjących ze złych rzeczy, zarabiało państwo właśnie do spółki z producentami. Każdy producent może dostarczyć na rynek określoną odgórnie ilość produktu - kolejna zdroworozsądkowa regulacja nijak nie uderzająca w obywatela. Fajnie, co? Wypchaj się, niewidzialna ręko rynku. Cóż, ktoś w Urugwaju po prostu zauważył, że odurzanie się niekoniecznie alkoholem też jest dla ludzi, więc może zamiast palić zieleninę sprowadzaną cichaczem z Paragwaju, złej jakości, z domieszkami badziewia, lepiej mieć własną. Pilnowaną przez państwo. Łatwo dostępną. Czystą. I zdrową. Tak, wiem, że używki są generalnie niezdrowe, ale przecież jedno piwko robi dobrze na nerki, a i kieliszeczek wódeczki jak się pije, to nie raz dla zdrowotności, prawda (tak naprawdę to nie)? Oczywiście jako "zdrową" marihuanę, mam na myśli zwyczajnie mniej szkodliwą. Nie chcę wchodzić tu na temat marihuany medycznej - w tym tekście skupiam się wyłącznie na rekreacyjnym aspekcie (a i tak medyczna służy często głównie temu, ale jeszcze widocznie musimy trochę poudawać).
Przy tym wszystkim mamy w Urugwaju do czynienia z państwem, które dba o to, aby obywatele nie zachłysnęli się wolnością. Jednak nie robi tego stosując zakazy; przynajmniej nie zakazy dla obywateli. Raczej kolejne rynkowe regulacje. Dotyczą one producentów marihuany i jej reklamowania. Nie dość, że nigdzie nie spotkasz reklam zachęcających do palenia, to jeszcze nie znajdziesz w aptekach wyeksponowanego i obrandowanego produktu, to nie Kalifornia. Co na to wyznawcy wolnego rynku, nie wiem i w sumie mało mnie to interesuje. Do tego jeszcze dochodzi edukacja w szkołach oraz poprzez kampanie społeczne: czym to w ogóle jest, kiedy wolno, a kiedy nie oraz proszę pamiętać, że to raczej szkodliwe. Taka sensownie przeprowadzona edukacja przydałoby się w Polsce odnośnie alkoholu, którym młodzież najwyżej się w nieporadny sposób straszy, tworząc wokół napojów wyskokowych aurę zakazanego owocu. Kolejna rzecz w kraju nad Wisłą, która miała wyjść, a nie wyszła; zaraz po powstaniach narodowych i III RP.
Jakie są skutki takiej liberalnej, a jednocześnie regulowanej przez państwo polityki narkotykowej prowadzonej przez państwo? Absolutnie żadne, poza tym, że możesz zapalić jointa. Jeśli chcesz. No i jeśli jesteś dorosły, bo marihuana dostępna jedynie w aptekach
i klubach konsumenckich, a nie u dilera może okazać się trudniej dostępna dla dzieciaków. Wspominałem już, że nielegalny import i handel gandzią w Urugwaju przestał istnieć?
Depenalizacja narkotyków przeprowadzona w odpowiedni sposób nie sprawia że przez kraj przetacza się horda naćpanych zombie. Fakt, nie opinia. Ba, wódka w Polsce jest dużo groźniejsza, niż marihuana w Urugwaju, nie zapraszam do dyskusji. Po pierwsze sama w sobie jest bardziej szkodliwą dla organizmu i dużo mocniej uzależniającą substancją. Po drugie nie tyle panuje na nią społeczne przyzwolenie, co jest ona elementem naszej kultury, może nawet mitem założycielskim, a w ogóle kto nie pije, ten donosi. Po trzecie wreszcie, na drodze społecznej edukacji jest kreowana na ten zakazany owoc. Jednocześnie jednak - po czwarte - stanowi w naszym postrzeganiu symbol dorosłości ważniejszy chyba nawet od prawka. Właśnie skończyłeś osiemnaście lat? Ohoho, to już możesz się legalnie napierdolić, teraz jesteś prawdziwym mężczyzną! Chyba, że masz słaby łeb i łatwo rzygasz po wódzie, to wtedy jeszcze nie. Pizdo.
Takie mamy z grubsza podejście do alkoholu w tym zapijaczonym kraju i niczyja to wina. Co najwyżej społecznego zaniedbania. Naszego wspólnego. A tam, ZAGRANICO, proszę bardzo, elegancko, straszliwy narkotyk (okropnie nacechowane słowo, nie to co "piwko" czy "wódeczka"), którym u nas straszy się dzieci i za którego posiadanie niszczy młodym ludziom życie wprowadzono do legalnego obrotu i... Hej, nic się nikomu nie stało. Poza tym, że jara się lepszy jakościowo staff, a państwo na tym zarabia i ma za co budować lepszą przyszłość, rosną domy z prawej, z lewej beton też, szeroka jak morze Trasa Łazienkowska i tak dalej.
Bardziej liberalne podejście do “narkotyków” (samo to pojęcie jest szkodliwe, ale to już zupełnie inny temat) to nie tylko Urugwaj i nie tylko - o Matko Przenajświętsza - marihuana. Taka Portugalia na przykład zdekryminaliowała w 2001 posiadanie chyba wszystkiego, co przychodzi mi do głowy, jednocześnie zajmując się silniej leczeniem uzależnień, profilaktyką oraz redukcją szkód. W Szwajcarii nie aresztuje się heroinistów, są za to miejsca, gdzie uzależnione osoby mogą za darmo, na koszt państwa, w czystych warunkach dostać to, czego potrzebują. Grubo, co? W Holandii powstał dotowany przez państwo kanał na YT, który uczy jak bezpiecznie zażywać różne substancje. I wiecie co? Generalnie nie stwierdza się w tym państwach wzrostu liczby uzależnionych, często wręcz przeciwnie. Generalnie. Bo, taka np. Holandia zaczęła się w pewnym momencie borykać
z problemem narkoturystyki przez łatwo dostępne coffeshopy. Nie boryka się z nim Urugwaj, tam, żeby zapalić jako turysta musisz kogoś znać i zostać zwyczajnie poczęstowany.
W Polsce umiemy raczej zakazywać, niż robić coś z głową. Nie wiem z czego to wynika, ale mam teorię, że łatwiej czymś nastraszyć społeczeństwo, a potem tego bohatersko zakazać - tak z perspektywy wszystkich po kolei partii rządzących naszym pięknym krajem nad Wisłą.
Może zamiast korzyści politycznych fajnie byłoby pomyśleć o społecznych. I edukować zamiast straszyć i zabraniać? Bo - hej - ludzie i tak to robią. Więc może zamiast zakazywać, lepiej edukować i pomagać minimalizować ryzyko szkód. Zaczynając od marihuany. Tylko zróbmy to po urugwajsku, proszę (nie wierzę, że tak będzie, niezależnie od tego, która partia będzie u władzy).